Marylin Manson w środę wieczorem grał koncert w Warszawie. W pewnym momencie przerwano występ i poproszono wszystkich o wyjście z budynku. Choć na początku pojawiła się na Twitterze informacja, że przyczyną było znalezienie niepożądanego przedmiotu, to jednak okazało się, że prawdopodobnie chodziło o nadmiar dymu wyprodukowanego przez obsługę.
Jak relacjonowali uczestnicy koncertu, pojawiło się zamieszanie. Jednak ewakuacja przeszła bardzo sprawnie, bez chaosu i histerii. Przez jakiś czas fani amerykańskiego artysty czekali pod halą Torwar na dalszy rozwój sytuacji. Po kilku minutach koncert był kontynuowany.
Koncert wznowiono. Alarm bombowy okazał się... reakcją na nadmiar dymu - napisał na Twittterze dziennikarz, "Rzeczpospolitej" Jacek Nizinkiewicz, który był na miejscu.
Pojawiło się podejrzenie, że odpowiedzialne było za to zbyt mocne "zadymienie" sceny, a więc efekty pirotechniczne.
AW