Krzysztof Zalewski udzielił wywiadu dla magazynu "Wprost", w którym opowiedział o trudnych chwilach z przeszłości. Piosenkarz za swój ekstrawagancki wygląd, zanim jeszcze stał się rozpoznawalny na szeroką skalę, zapłacił słoną cenę. Przyznał, że choć dziś tolerancja w większych polskich miastach jest na wyższym poziomie, inaczej może być w mniejszych miejscowościach.
Krzysztof Zalewski w przeszłości miał zostać pobity za względu na swój nietypowy i ekstrawagancki wygląd. Wokalistka podkreślił, że w jego ocenie dziś mentalność Polaków nieco bardziej otwiera się na inność. "Dostałem wp***dol za 'bycie pedałem', bo miałem kolorowe ciuchy, grożono mi przemocą za mój zbyt ekstrawagancki wygląd, ale to było dobrych kilka lat temu i myślę, że to już się powoli zmienia. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że żyjąc w Warszawie, w środowisku, nazwijmy to, artystycznym, żyję w jakiejś bańce" - czytamy we "Wprost".
Piosenkarz w trakcie wywiadu napomknął także o wytwórni Kayax, z którą współpracuje. Przypomnijmy, że wokół firmy narosło w ostatnim czasie sporo kontrowersji. Najpierw współpracę zakończyła współtwórczyni Kayaxu - Kayah. Artystka opublikowała wpis w mediach społecznościowych, w którym napisała, że kończy wspólne działania ze swoim menadżerem oraz całą wytwórnią. Niewiele później z firmy odeszła także Julia Wieniawa. Krzysztof Zalewski przekonuje zaś, że jego doświadczenia z Kayaxem są bardzo pozytywne. "Absolutnie nie chcę mówić źle o żadnej z koleżanek z Kayaxu, ale to są jakieś ich problemy, pretensje - nie wnikam w to, ja mogę mówić tylko o sobie i mojej sytuacji, bo tę znam bardzo dobrze. Kayax to jest cudowna, rodzinna firma, a Tomka, który jest szefem, znam blisko dziesięć lat i widzę, nie tylko jak sprawnie biznesowo zarządza wytwórnią, jak świetnym jest biznesmenem, ale też, jakim jest człowiekiem i nie wyobrażam sobie lepszej i bardziej serdecznej osoby na jego miejscu" - ocenił na łamach "Wprost".