Kamil Kosowski w ostatnich latach udziela się jako sportowy ekspert. Były reprezentant Polski w piłce nożnej pojawiał się m.in. w Canal+ Sport czy Kanale Sportowym. Poza tym można go też czytać w "Przeglądzie Sportowym". Jego losy są bardzo smutne. Chociaż w latach świetności swojej kariery zarabiał krocie, nic już z tego nie ma. W jednym z wywiadów powiedział o problemach finansowych i złym ulokowaniu pieniędzy. "W 2013 roku, kiedy przeszedłem ostatni raz do Wisły Kraków, dostałem od życia trochę takie bęcki" - wyznał w programie "W cieniu sportu". "Pojawiła się szansa, żeby znowu zagrać w Wiśle, więc mówię... idę. Pograłem za granicą, mieliśmy zabezpieczoną przyszłość. Przechodząc do Wisły dostałem pytanie, ile chciałbym zarabiać i powiedziałem: Obojętnie, ile dacie... Dostawałem dwa tysiące złotych miesięcznie, plus jakieś premie" - dodał. Problem pojawił się, gdy jego bank upadł.
Sportowiec nie podał konkretnej kwoty jaką stracił. Ale można się spodziewać, że chodziło o dużą sumę, bo piłkarze jego pokroju są dobrze nagradzani. Przypomnijmy, że on poza wieloletnią pracą w Wiśle Kraków, do której trafił w 1999 roku, a rozegrał dla niej 147 meczów, strzelając 15 goli, reprezentował barwy m.in. 1. FC Kaiserslautern czy Southampton. "Przyszedł marzec. Dostałem telefon z Cypru od kolegi, że zamknęli mój bank. Mieliśmy taki miesiąc przepychanek, że niby zabiorą 20 proc. wszystkim ludziom, którzy zdeponowali tam pieniądze. Stanęło na tym, że jedną decyzją - chyba Unia Europejska ją podjęła - zamknięto ten bank. To, co zebraliśmy przez dziesięc lat, w zasadzie w jedną sobotę przestało istnieć" - przekazał w wywiadzie.
Finalnie jednak Kosowski nie został odprawiony z kwitkiem. Udało mu się odzyskać część ciężko zarobionych pieniędzy. "Gwarancja bankowa została. Konto mieliśmy podzielone, więc dostaliśmy po 100 tys. euro. Nie miałem za bardzo czasu na to, żeby pomyśleć nad tym, czy zostać agentem, czy może się bawić w trenerkę. Tylko trzeba było zmierzyć się z życiem" - podsumował gorzko.