Jarosław Kret i Beata Tadla kilka lat temu byli najgorętszą parą polskiego show biznesu. Sielanka skończyła się w 2018 roku, kiedy para wzięła udział w "Tańcu z Gwiazdami". Rozstanie nie przebiegło w miłej atmosferze, a animozje pomiędzy byłymi partnerami ciągle narastały. Rok temu w mediach pojawiła się informacja o procesie, który Kret wytoczył Tadli. Chce zwrotu pokaźnej sumy pieniędzy.
Kret walczy o to, by Tadla oddała mu pieniądze, które zainwestował w dom. Na pewnym etapie znajomości para zamieszkała w apartamencie, na który kredyt zaciągnęła dziennikarka. Pogodynek pomagał ukochanej w spłacie rat, a teraz domaga się zwrotu 156 tysięcy złotych. Na ostatniej rozprawie w roli świadka pojawiła się była partnerka prezentera i matka jego dziecka, Małgorzata Kosturkiewicz. Zeznawała na korzyść Jarosława Kreta.
Małgorzata oświadczyła, że nigdy nie miała z nim żadnych kłopotów z rozliczeniami finansowymi, że on od lat regularnie łoży na ich syna, a czasem nawet wspiera ją, opłacając raty jej kredytu - podaje informator tygodnika "Na Żywo".
Beata Tadla i jej bliscy uważają, że roszczenia Kreta są niedorzeczne. Pieniądze, które co miesiąc płacił ukochanej były bowiem formą czynszu. "Super Express" dotarł do informatora z otoczenia dziennikarki, który w następujący sposób wypowiadał się na temat sądowej batalii: "Ponieważ zamieszkali tam razem, on dokładał się do kredytu. To chyba logiczne. Gdyby wspólnie wynajęli inne lokum, również płaciliby za nie oboje. A gdyby tak wynajmował mieszkanie, wyprowadził się, to jakim prawem miałby potem żądać od właściciela mieszkania zwrotu za wynajem?".