Więcej o polskich gwiazdach przeczytasz na portalu Gazeta.pl
Jarosław Kret był już osiemnastoletnim chłopakiem, kiedy w Polsce gruchnęła wiadomość o wprowadzeniu stanu wojennego. W niedzielę 13 grudnia przyszły prezenter nie martwił się więc o brak "Teleranka", sen z powiek spędzało mu za to widmo powołania do wojska. Kret chciał przechytrzyć system.
O swoich wspomnieniach dotyczących stanu wojennego Jarosław Kret opowiedział na łamach "Faktu". Mężczyzna grudniowy wieczór przed oficjalnym przemówieniem Jaruzelskiego spędził z przyjaciółmi. W drodze powrotnej zauważył, że coś się zmieniło, a ulice wyglądają na dziwnie wyludnione. Następnego dnia wszystko się wyjaśniło.
Wstałem o 8 rano, okazało się, że faktycznie "Teleranka" nie ma. Co prawda już byłem za stary na "Teleranek", ale i tak to, co zobaczyłem w telewizji, przeraziło mnie. Zobaczyłem, że przemawia smutny Jaruzelski w czarnych okularach. Byłem wtedy w liceum i miałem bardzo długie włosy. 12 grudnia wieczorem wracałem od znajomych, bo wtedy ciągle graliśmy w brydża, to była nasza wielka pasja. Było późno, a Warszawa wydawała mi się dziwnie pusta, cicha, ulice zasypane śniegiem wyglądały jak wymarłe.
Długie włosy, które Jarosław Kret nosił w czasach licealnych, miały być jego przepustką do wolności i ucieczką od zobowiązań wobec Polski Ludowej. Przyszły prezenter obmyślił sprytny plan, którego punktem kluczowym miała być jego fryzura.
Telefony nie działały, a ja bardzo się bałem, że wybuchnie wojna i zabiorą mnie do wojska. Pocieszałem się, że przecież mam te długie włosy i mogę udawać dziewczynę, więc po prostu wymigam się od pójścia w kamasze.
Jak podoba wam się pomysł młodego Jarosława Kreta?