Naya Rivera zaginęła w zeszłą środę. Razem ze swoim czteroletnim synem wybrała się na rejs po jeziorze. Łódkę znaleziono jeszcze tego samego dnia - ze śpiącym na jej pokładzie chłopcem. Niestety, Naya była nieobecna. Teraz potwierdziły się najgorsze przypuszczenia. Aktorka utonęła.
Ciało aktorki wyłowiono z jeziora Piru po prawie tygodniu intensywnych poszukiwań. W akcję zaangażowano nurków i policję ze stanu Kalifornia. Rivery poszukiwano za pomocą sonarów, helikoptera, psów tropiących, automatycznych podwodnych kamer. Sierżant Kevin Donoghue z departamentu policji w hrabstwie Ventura potwierdził, że syn Nayi widział, jak jego matka znika pod wodą.
Po ogłoszeniu zaginięcia Rivery fani serialu "Glee", w którym Naya występowała, zorganizowali swoje własne śledztwo. Z analiz nagrań z kamer przemysłowych nieopodal jeziora wynikało, że prócz czterolatka mogli być inni świadkowie wypadku. Niestety, z każdym kolejnym dniem poszukiwań szanse na odnalezienie aktorki drastycznie malały.
Temat zaginięcia aktorki był tematem numer jeden w amerykańskich mediach w ostatnich dniach. Niestety, razem z odnalezieniem jej ciała doszło do nieprzyjemnego incydentu. Jeszcze zanim policja poinformowała najbliższych, informacja ta wyciekła do mediów - podał ją m.in serwis TMZ, specjalizujący się w tego rodzaju ekskluzywnych treściach.
Naya Rivera miała 33 lata. W serialu "Glee" wcielała się w postać Santany Lopez.