Jeszcze przed rozpoczęciem toruńskiego Grand Prix wiadomo było, że piąte indywidualne żużlowe mistrzostwo świata, a trzecie z rzędu, wywalczył Bartosz Zmarzlik. Polak zapewnił je sobie dwa tygodnie wcześniej w duńskim Vojens, gdzie zajął drugie miejsce. Jego przewaga nad drugim w klasyfikacji generalnej Robertem Lambertem wyniosła 22 pkt (159 vs 137 pkt), a że w jednych zawodach można ich zdobyć maksymalnie 20, wiadomo było, co to oznacza.
Polak zatem w Toruniu nic już nie musiał, za to jak najbardziej mógł. Mógł powalczyć o zwycięstwo i namieszanie trochę za swoimi plecami. Toczyła się tam walka o srebro i brąz. Na tytuł wicemistrza szansę mieli jeszcze Brytyjczyk Lambert (137 pkt) oraz Szwed Fredrik Lindgren (127 pkt). Natomiast brąz "wyrwać" mogli nadal także Słowak Martin Vaculik (114 pkt) oraz Brytyjczyk Dan Bewley (111 pkt). Ci dwaj ostatni musieli nie tylko pojechać świetnie, ale też liczyć na katastrofę Lindgrena, ale sport nie takie rzeczy widział.
Najlepiej z nich zaczął Bewley, który w biegu nr trzy pokonał m.in. Lindgrena (przyjechał na trzecim miejscu). Po starcie był trzeci, ale kapitalnym manewrze wyprzedził i Szweda, i Czecha Jana Kvecha. Natomiast Vaculik i Lambert zostali pogodzeni w biegu nr dwa przez Dominika Kuberę. Słowak co prawda prowadził, ale jeszcze na pierwszym okrążeniu Polak "połknął" go jadąc po zewnętrznej. Zmarzlik zaczął zawody od jedynki za plecami Leona Madsena i Jacka Holdera.
Walczący nadal o drugie srebro w karierze Lindgren zaczął słabo, ale po nieudanym początku ewidentnie zastosował poprawki w motocyklu, które dały piorunujący efekt! Szwed wygrał dwa kolejne biegi ze swym udziałem, najpierw dewastując wręcz na dystansie Patryka Dudka w wyścigu piątym, a potem nie dając żadnych szans m.in. Lambertowi w biegu nr 11. Brytyjczyk zajął wówczas drugie miejsce, a wcześniej jeszcze przywiózł także dwójkę, pokonany przez Bewleya.
Bewleya, któremu po świetnym początku wszystko się posypało. Po dwóch trójkach pojawiły się dwa zera. Choć dokładniej mówiąc, zero i wykluczenie. Bieg nr 13 przerywany był dwa razy. Najpierw przewrócił się Leon Madsen (za co go wykluczono), a w powtórce upadek zanotował Bewley. Jego również wykluczono, więc o punkty powalczyli tylko Kubera i Dudek (wygrał pierwszy z nich, a obaj zapewnili sobie jazdę w półfinale).
Niewielką rolę w zawodach odgrywał Bartosz Zmarzlik. Mistrz świata przywiózł aż trzy jedynki i dopiero w dwóch kolejnych wyścigach dał sobie nadzieję na awans do półfinału. Wygrał bieg nr 14, minimalnie pokonując Lamberta, a w biegu nr 19 równie minimalnie uległ Bewleyowi. Ostatecznie jednak osiem punktów dało mu przepustkę do półfinału właśnie z ósmej lokaty. Nie awansował za to do nich Lambert, który musiał teraz liczyć, że Lindgren nie skończy na pierwszym lub drugim miejscu, jeśli chciał zachować wicemistrzostwo świata.
W półfinałach doszło do kompletnie niespodziewanych rozstrzygnięć. Czworo najlepszych zawodników po rundzie zasadniczej odpadło w półfinałach. Kluczem okazało się jechanie po zewnętrznej. To tam była ogromna prędkość, z której skorzystali Lindgren, Zmarzlik oraz Bewley, którzy wyeliminowali m.in. Dudka i Kuberę, czyli najlepszy duet fazy zasadniczej. Kubera stracił tym samym szansę na miejsce w Top 6 cyklu, a to gwarantuje udział w SGP w następnym roku.
Stawka finału była ogromna zwłaszcza dla Lindgrena. Szwed musiał przyjechać minimum na drugim miejscu, by wyrwać Robertowi Lambertowi wicemistrzostwo świata. Bieg był niezwykle emocjonujący, mijanek tyle, że nie sposób zliczyć. Ale co najważniejsze na pierwszym miejscu przyjechał ON! Bartosz Zmarzlik wygrał 26. turniej SGP w karierze, wyprzedzając Madsena i Bewleya. Lindgren przyjechał ostatni, a więc wicemistrzem świata został Robert Lambert, a Szwed musi zadowolić się brązowym medalem.