7 września na torze Bikernieki w stolicy Łotwy - Rydze - odbyła się dziewiąta odsłona tegorocznej edycji cyklu Grand Prix o tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu. Bartosz Zmarzlik na trzy turnieje przed końcem prowadziła z 15 punktami przewagi nad Fredrikiem Lindgrenem oraz Robertem Lambertem. Przewaga Polaka stopniała w Cardiff i Wrocławiu, gdzie po raz pierwszy w tym sezonie plasował się poza czołową szóstką.
Czterokrotny mistrz świata już w pierwszej serii startów pojedynkował się ze swoim największym rywalem do piątej korony Fredrikiem Lindgrenem, ale niespodziewanie to Mikkel Michelsen znalazł się po prawej ręce Zmarzlika po wyjściu z pierwszego łuku. Niestety zawodnicy szczepili się i z pełnym impetem uderzyli w płot - niestety już na prostej, gdzie kończy się dmuchana banda. Wykluczony został Duńczyk, który niestety opuścił stadion w karetce. Reporterzy zdradzili, że chodzi o prawdopodobieństwo złamania obojczyka, co w zasadzie kończy jego marzenia pierwszym medalu IMŚ. Przed tą rundą zajmował czwarte miejsce z pięcioma punktami straty do podium. Niestety w powtórce Bartosz Zmarzlik na nowym sprzęcie przyjechał trzeci.
Na swój kolejny bieg żużlowiec Motoru Lublin odpalił motocykl numer trzy. To była dobra decyzja, albowiem przywiózł trójkę, lecz stawka w tym wyścigu nie była zbyt ekskluzywna. Prawdziwa weryfikacja przyszła w kolejnej gonitwie, ponieważ skala trudności rywali zdecydowanie wzrosła i Zmarzlik przyjechał czwarty, przez co wciąż musiał poważnie walczyć o miejsce w półfinale. Na większe uznanie w połowie zawodów zasługiwała natomiast postawa Macieja Janowskiego, który miał na swoim koncie sześć punktów (2+3+1). Na całej linii zawodzili z kolei Dominik Kubera i Szymon Woźniak.
Po torze Bikernieki w Rydze szalał za to reprezentant gospodarzy Andrzej Lebiediew, która w biegu nr 16 stoczył zaciętą walkę z Bartoszem Zmarzlikiem. Łotysz nie dał się jednak Polakowi i wygrał czwarty kolejny wyścig. Natomiast Zmarzlik wciąż drżał o miejsce w ósemce po fazie zasadniczej. O wszystkim rozstrzygnęła ostatnia seria startów. Gorzowianin wykonał bezpardonowy atak na prowadzącego Dominika Kuberę i sięgnął po trzy punkty - w sumie miał ich dziewięć, które dały mu awans do półfinału. Mieliśmy w nim także Macieja Janowskiego (10 pkt).
Zawodnicy w wywiadach w przerwie narzekali na stan toru, który był bardzo wymagający. - Zabiera całkowicie moc w rękach. To nie powinno tak wyglądać - skarżył się Andrzej Lebiediew. W 18. biegu doszło do kolejnego karambolu. Jack Holder uderzył w tylne koła Leona Madsena. Duńczyk bardzo mocno uderzył głową o tor i wydawał się nie w pełni świadomy, ale mimo to ich wyjechał do powtórki.
Bartosz Zmarzlik, mimo że jako ostatni wybierał pole startowe w półfinale, dobrze wyskoczył spod taśmy i stoczył ciekawy pojedynek z Fredrikiem Lindgrenem. Górą był Szwed, ale Polak z drugiego miejsca awansował do finału. Co zaskakujące, jako czwarty przyjechał Andrzej Lebiediew - zwycięzca rundy zasadniczej. Niewiele brakowało, aby w finale znalazł się także Maciej Janowski, lecz drugi z biało-czerwonych stracił na dystansie drugą pozycję na rzecz Maxa Fricke'a.
W finale Bartosz Zmarzlik powtórzył manewr z poprzedniego biegu. Nie wygrał startu, ale sprytnie rozegrał pierwszy łuk i wyszedł na prowadzenie. Przejechał bezbłędnie cztery okrążenia i sięgnął po 25. zwycięstwo w cyklu Grand Prix! Zrobił także ogromny krok w kierunku piątego tytułu mistrza świata. Za jego plecami znaleźli się Fredrik Lindgren oraz Dan Bewley. Zmarzlik ma 17 punktów przewagi w klasyfikacji generalnej nad drugim Fredrikiem Lindgrenem. Do końca pozostały dwie rundy - Vojens i Toruń.