Zenon Plech: Niestety, nie da się z tym nie zgodzić. Grand Prix stało się nudne. Nic się nie dzieje. Emocje? Były, kiedyś.
- Nie wierzę w to. Moim zdaniem potrzebne są duże zmiany. Gdyby to ode mnie zależało, wróciłbym do starego sposobu wyłaniania mistrza świata. Zawody jednodniowe miały zupełnie inną temperaturę, nie bez powodu wokół tych starych finałów powstało mnóstwo legend.
- Nie mówię, że Grand Prix trzeba zlikwidować. Przecież w żużlu może być jak w innych sportach - mistrz świata mógłby dostawać medal za wygranie zawodów o tytuł, a najlepszy jeździec Grand Prix mógłby otrzymywać Kryształową Kulę czy inne trofeum za wygranie klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. System najlepiej znany nam ze skoków jest dobry. Do jednodniowych finałów naprawdę warto wrócić. Dzięki nim w każdym roku inny kraj miałby swoje święto. Wielkie, jak kiedyś, gdy startowało się raz na Wembley, raz na Stadionie Śląskim w Chorzowie, następnie w jeszcze innym, wyjątkowym miejscu. Co teraz wyjątkowego w Grand Prix? To mnóstwo zawodów rozwleczonych w czasie i rozgrywanych przy coraz częściej pustawych trybunach. U nas też tak będzie.
- Oczywiście, zwłaszcza że nasi organizatorzy nie chcą ponosić żadnej odpowiedzialności. Sprzedać na Stadion Narodowy za grube miliony ponad 50 tysięcy biletów potrafili. A dlaczego nie potrafili skontrolować tych, których wynajęli do przygotowania zawodów? Oni tylko zwalają winę na Ole Olsena. Tak, jest winny, powinien dobrze przygotować imprezę, ale organizatorzy powinni sprawdzić, czy Duńczyk sobie radzi. Oni się zachłysnęli, jak to będzie pięknie, przecudnie. Byłoby, gdyby kierownik zawodów przekonał się, co Olsen posiada, a czego nie. Nie tak daleko od Warszawy są nasze ośrodki żużlowe, gdyby ktoś pomyślał, mógłby zdążyć dowieźć różne rzeczy i dostalibyśmy fajne zawody. A tak byłem, zmarzłem i utwierdziłem się w przekonaniu, że Grand Prix dobre to już było. 15-20 lat temu.
- To prawda. Poziom był o niebo wyższy. Wtedy było trudno wytypować zwycięzcę, bo zawsze było kilku bardzo mocnych kandydatów. Teraz trudno to zrobić, bo nikt nie jest tak stabilny, nikt tak nie trzyma formy jak dawni mistrzowie. Hans Nielsen, Tony Rickardsson, Jason Crump, nasz Tomek Gollob - to nazwiska, jakich dziś nie ma.
- Niestety, tak to trzeba widzieć. Nicki jest znany jako pracuś, który nie zważa na rywali, na kolegów. To jest walczak w typie tych dawnych, choć już nie jeździ jak przed laty. A Hancock? Wielka klasa, ale przecież on nigdy nikomu koła nie włożył. Zawsze kalkulował, jak wygrał start, to wygrał wyścig, ale jak na starcie nie dał rady, to spokojnie dowoził sobie punkt czy dwa. Jego dewiza musi brzmieć "ciszej jedziesz, dalej będziesz". Naprawdę nigdy nie widziałem spektakularnej akcji Amerykanina. Zresztą, znam go prywatnie, bo kiedy jeszcze organizowałem turniej w Gnieźnie, jego i Billy'ego Hamilla przywoziłem z lotniska w Berlinie. Greg był zawsze cichym, poukładanym, spokojnym facetem. Takim, który przede wszystkim nikomu nie chce zrobić krzywdy. I teraz, na koniec swojej kariery, on jest najlepszy. W żużlu jest jak w boksie - brakuje wielkich osobowości i pięknych walk.
- Może Jarek Hampel jeszcze poprawi formę [jest trzeci w "generalce"] i powalczy? Chyba już się poukładał trzeci w Pradze Maciej Janowski [awansował na siódme miejsce po trzech turniejach], jeszcze nie wszystko stracone dla Krzyśka Kasprzaka [jest 12.]. Chciałbym, żeby Polacy trochę to Grand Prix ożywili. Ale nawet jeśli będą jechać jeszcze lepiej niż w Pradze [na podium stanęli drugi Hampel i trzeci Janowski], to nie wystarczy, by odmienić wizerunek cyklu.
- To prawda, zdecydowanego faworyta nie ma. Choć na tę chwilę bardzo dobrze wygląda Tai Woffinden [wygrał w Pradze i jest liderem GP]. Anglik jest młody [urodził się w 1990 roku], ale widać, że już sporo potrafi [był mistrzem świata w 2013 roku]. Po nim widać, że wie, do czego dąży. Oczywiście miewa dni słabe, co wielcy rywale by bezwzględnie wykorzystali. Ale jak na te czasy jest mocny. Salsa na Placu, czyli turniej zapaśniczy na Times Square! [ZDJĘCIA]