[go: up one dir, main page]

Nikt nie wierzył, każdy potrzebował. Polska to nie tylko szczęściarze i przeszkadzacze

Łukasz Jachimiak
Polacy zagrali z mistrzami świata w piłkę. Uwierzylibyście przed meczem? Nikt nie wierzył, ale każdy tego potrzebował. Porażki 1:3 żal i to bardzo. Ale już nikt nie powie, że Czesław Michniewicz prowadził na mundialu w Katarze zbieraninę ludzi, którzy nie wiedzą, o co w tej grze chodzi.

Po 35 minutach realizator transmisji pokazał, że przez 46 proc. czasu gry piłka była w posiadaniu Polski, przez 43 proc. mieli ją Francuzi, a przez 11 proc. była bezpańska. To tylko trzy procent różnicy w tylko jednej z wielu statystyk. Ale to aż trzy procent różnicy w takiej statystyce, w której dotąd rywale nas miażdżyli.

Zobacz wideo To nie jest takie proste. Kibice próbują wymówić "Wojciech Szczęsny"

Kilka dni temu grając z Argentyną daliśmy radę być przy piłce tylko przez 26 proc. czasu gry. Gorsi pod tym względem byliśmy też w meczach z Meksykiem i Arabią Saudyjską. Dotąd my nie prowadziliśmy gry - my przeszkadzaliśmy, na ile umieliśmy, a jeśli już szukaliśmy swoich szans, to z rzadka.

Cztery celne strzały w trzech meczach fazy grupowej - ta statystyka Polski mówiła o nas jeszcze więcej niż dane dotyczące posiadania piłki. W fazie grupowej byliśmy najmniej ofensywnie zorientowanym zespołem ze wszystkich 32, jakie przyjechały na mundial.

Trzy minuty po tej jednej, małej ramce z liczbami 46, 43 i 11 zobaczyliśmy coś jeszcze lepszego - trzy strzały Polaków w jednej, kapitalnej akcji. Podeszliśmy pressingiem do Francuzów pod ich bramką (tak, próbowaliśmy i nam wychodziło), zmusiliśmy rywali do wybicia piłki na aut i tak z autu wznowiliśmy grę, że Bartosz Bereszyński przedarł się lewym skrzydłem, a do podanej przez niego piłki na 11. metrze dopadł Piotr Zieliński. Mocny strzał pomocnika obronił jednak Hugo Lloris. Kolanami, instynktownie, ledwo, ledwo. Dobitkę Zielińskiego ktoś zablokował, a kolejną dobitkę - Jakuba Kamińskiego - z linii bramkowej wybił Raphael Varane. To była taka szansa, jak zmarnowany karny Roberta Lewandowskiego z Meksykiem. Tej szansy - jeszcze przy wyniku 0:0 - strasznie żal.

Polska była gorsza. Ale gorszy nie zawsze znaczy zły

Osiem szans bramkowych Polski i dziewięć szans Francji - tak to wyglądało w pierwszej połowie. Kamiński potrafił założyć siatkę Hernandezowi, zwodów próbował Zieliński, a Wojciech Szczęsny - nasz jedyny piłkarz, który zaprezentował drybling w meczu z Argentyną - nie musiał lagować, mógł krótko wyprowadzać piłkę od bramki, bo jego koledzy nie bali się grać.

Jasne, że trzeba byłoby mieć różowe okulary, żeby nie widzieć, że problemy też mieliśmy. I że byliśmy gorsi. Jeszcze przy 0:0 Przemysław Frankowski potrafił tak fatalnie przyjąć piłkę przy linii bocznej, że Francuzi wyprowadzili kontrę i gdyby Oliver Giroud nie skiksował, próbując wjechać z nią wślizgiem do naszej bramki, to padłby taki gol, którego Frankowskiemu pamiętalibyśmy na zawsze. Kilka minut później Giroud się zrehabilitował, uciekając Jakubowi Kiwiorowi i wykorzystując świetne, prostopadłe podanie w pole karne od Kyliana Mbappe. A po przerwie Mbappe dołożył dwie piękne bramki.

To były akcje godne mistrzów świata, to były błędy naszej defensywy, jakie w piłce po prostu się zdarzają - zwłaszcza, gdy między rywalami jest spora dysproporcja w umiejętnościach. Ale też normalne w piłce jest, że zespół piłkarsko gorszy próbuje zrównoważyć niedostatki walką, zaangażowaniem, sercem. I że pograć też próbuje, bo gorszy wcale nie musi znaczyć zły.

Polska to nie tylko szczęściarze i przeszkadzacze

Szkoda, że nie zeszliśmy do szatni z wynikiem 0:0 - zabrakło niewiele, gola straciliśmy w 44. minucie - bo prowadzenie faworyta bardzo ułatwiło mu zadanie po przerwie. Ale najważniejsze, że my Francji niczego nie oddaliśmy za darmo. Kilka dni wcześniej po meczu z Polakami Argentyńczycy pewnie nawet mogliby się nie kąpać, bo nie zmusiliśmy ich do wysiłku. Teraz Francuzi musieli uważać na nasz solidny, zdeterminowany zespół, który co prawda wcale nie zmienił się w czarującą Brazylię, ale który pokazywał, że coś jednak potrafi i który do 74. minuty - do gola Mbappe na 2:0 - był w grze.

Francja ma to, co mieć musiała - naszym kosztem jest w ćwierćfinale mundialu. Francja piłkarsko jest dziś od Polski o tyle lepsza, że na 10 meczów z nami pewnie wygrałaby dziewięć, nikogo więc nie dziwi, że pokonała nas na Al Thumama Stadium w Dosze.

Polska przegrała i wraca do domu. Szkoda. Ale chyba koniec końców okazuje się, że pierwszy dla nas awans do 1/8 finału mundialu od 1986 roku wywalczyła drużyna nie szczęściarzy i przeszkadzaczy, tylko drużyna, która umie realizować plan i która też pokazuje swojemu trenerowi, że ten plan może być czasem odważniejszy, niż trener Michniewicz myślał.

Kilka dni temu świat ogłaszał, że Polska nie ma szacunku do piłki nożnej i dziwił się, jak taki zespół dostał się na mundial. Dziś przegląd zagranicznych mediów możemy zrobić ze spokojem.

O taką Polskę walczyliśmy

Zaczęliśmy statystykami, więc i nimi skończmy. Z Argentyną to było 4-23 w strzałach i 26-74 proc. w posiadaniu. Teraz wygląda to tak: Francja 17 strzałów, Polska 11. Francja 55 proc. posiadania piłki, Polska 45.

Na otarcie łez albo i nie - bo może dziś nikt nie płacze - zobaczyliśmy gola Lewandowskiego z karnego w doliczonym czasie gry (swoją drogą pierwszego karnego nasz kapitan strzelił bardzo źle, w Llorisa, na szczęście sędzia zauważył, że Francuz wyszedł daleko za linię bramkową i "jedenastkę" powtórzył). Tego karnego wypracowaliśmy, bo do końca nie pozwieszaliśmy głów (brawa dla Kamila Grosickiego za dobre dośrodkowania ze skrzydła - ostatnie dało karnego, bo ręką zagrał Dayot Upamecano). Za walkę do końca można naszej reprezentacji podziękować. W końcu właśnie tego się od niej domagaliśmy.

Więcej o: