"Przepraszam, że nie mamy w Hiszpanii stadionu na 200 tysięcy kibiców" - przepraszał prezes hiszpańskiej federacji RFEF Luis Rubiales przed sobotnim finałem Pucharu Hiszpanii pomiędzy Betisem Sewilla a Valencią. Spotkanie, które rozgrywano na arenie Euro 2020, stadionie La Cartuja w Sewilli, cieszyło się niezwykłą popularnością. W szczególności kibiców Betisu, których zespół grał przecież praktycznie "u siebie". Praktycznie, bo w Sewilli, ale nie na należącym do Betisu Estadio Benito Villamarin.
54 tysiące kibiców na La Cartuja szybciutko doczekało się w sobotnim spotkaniu emocji. Już w 11. minucie gry prawym skrzydłem popędził Hector Bellerin i po jego dośrodkowaniu znakomitym strzałem głową popisał się Borja Iglesias, wyprowadzając Betis na prowadzenie.
Valencia odpowiedziała jednak szybko, bo wraz z upływem pół godziny gry był już remis. Po znakomitym podaniu Ilaixa Moriby sam na sam z bramkarzem rywali wyszedł Hugo Duro i elegancką podcinką doprowadził do wyrównania.
Bramka wyrównująca nieco podcięła skrzydła Betisowi, ale jeszcze przed przerwą blisko gola dla tej drużyny był Sergio Canales, którego strzał trafił jednak tylko w słupek.
Drugą połowę lepiej rozpoczęła Valencia, ale ani Hugo Duro, ani Jose Luis Gaya, ani Ilaix Moriba nie byli w stanie w dobrych sytuacjach trafić do siatki. W odpowiedzi dwie szanse miał Juanmi, który najpierw przegrał pojedynek z bramkarzem Valencii Giorgim Mamardaszwilim, a następnie trafił tylko w słupek jego bramki.
Na 10 minut przed końcem podstawowego czasu gry mieliśmy także dwie kontrowersje. Najpierw obrońca Valencii Hugo Guillamon uniknął drugiej żółtej kartki za ostry faul na Juanmim, a chwilę później w polu karnym "Nietoperzy", w starciu z rywalem przewrócił się Nabil Fekir, jednak sędzia Hernandez Hernandez nie zdecydował się wskazać na wapno.
W końcówce emocji także nie brakowało. Najpierw Valencię dwukrotnie uratował Mamardaszwili, zatrzymując Fekira i Iglesiasa, a na koniec piłkę meczową dla Valencii zmarnował Carlos Soler, który nie był w stanie pokonać bramkarza Betisu Claudio Bravo.
Toczony na bardzo wysokiej intensywności mecz przyniósł dogrywkę, a w niej widać było bardzo klarownie, jak wiele wysiłku kosztowało piłkarzy obu drużyn poprzednie 90 minut. Przez dodatkowe pół godziny okazji pod obiema bramkami brakowało. O Pucharze Króla musiały zadecydować więc rzuty karne.
W nich pomylił się tylko jeden zawodnik - 19-letni Yunus Musah z Valencii, który w czwartej kolejce posłał piłkę wysoko ponad poprzeczką. W decydującym momencie do rzutu karnego podszedł po stronie Betisu Juan Miranda - wychowanek klubu, który był na trybunach, gdy w 2005 roku Betis po raz ostatni sięgał po Puchar Króla. Kiedy trafił, padł na kolana. A po chwili mógł się cieszyć wraz z doświadczonym Joaquinem, który w 2005 roku był jednym z autorów sukcesu i teraz także nie potrafił powstrzymać swoich łez. To właśnie szczęśliwy Joaquin po chwili wzniósł Puchar Króla pod niebiosa.
Betis pokonał Valencię w rzutach karnych 5:4 (po 120 minutach było 1:1) i po raz trzeci w historii zdobył Puchar Hiszpanii. Ale dla zespołu Manuela Pellegriniego to jeszcze nie koniec sezonu, bo Betis wciąż walczy w La Liga o pierwszą czwórkę i awans do Ligi Mistrzów.