Już w pierwszej minucie bramkę zdobył Diego Costa. Na jego trafienie odpowiedzieli kolejno Karim Benzema i - z rzutu karnego - Sergio Ramos. Końcówka należała jednak do Atletico. Najpierw do wyrównania doprowadził Costa, a w dogrywce mordercze ciosy "Królewskim" zadali Saul i Koke. "Rojiblancos" pokonali lokalnego rywala na stadionie w Tallinie i we wspaniały sposób rozpoczęli sezon 2018/19.
>>> Real - Atletico. Wielki mecz na małym stadionie
Diego Costa to zawodnik, którego albo się nienawidzi, albo się go kocha. Napastnik uwielbiany jest przez kibiców swojej drużyny za nieustępliwość, charakter i skuteczność. Rywale nie znoszą go za agresywny, czasami wręcz chamski, styl gry. Faktem jest jednak, że takiego strzelca w swojej drużynie chciałby mieć niemal każdy trener na świecie. Niemal, bo Hiszpana z Chelsea lekką ręką pozbył się Antonio Conte, przez co dziś na Stamford Bridge radzić muszą sobie z niemrawym Alvaro Moratą.
Oglądanie Costy w meczu o Superpuchar Europy było wielką przyjemnością. Hiszpan nie odpuszczał żadnej piłki, nie bał się wchodzić w pojedynki główkowe z wyższymi od siebie Sergio Ramosem i Raphaelem Varanem. No i był przebojowy tak, jak już w 1. minucie, kiedy najpierw fantastycznie wygrał pojedynek z przeciwnikiem, by za chwilę pokonać Navasa uderzeniem z ostrego kąta. Ta bramka jest najszybszym trafieniem w historii meczów o Superpuchar Europy.
>>> Diego Costa autorem najszybszego gola w historii rozgrywek!
Ale Costa był też tam, gdzie być powinien, tak jak w 79. minucie, gdy strzelił gola na 2:2. Nie zabrakło go też w najważniejszych momentach dogrywki. To jego agresywne zachowanie, pressing, gra do końca i chłodna głowa pośrednio doprowadziły do bramek, które Atletico zdobyło w pierwszej części dodatkowego czasu gry. Po prostu bohater spotkania.
Tunel prowadzący z szatni na murawę znajdował się w środku trybuny zajmowanej częściowo przez kibiców Atletico. Na więcej niż półtorej godziny przed meczem na boisko zdecydował się wyjść m.in. Thibaut Courtois. Belg, który w latach 2011-2014 grał na wypożyczeniu w "Rojiblancos", dziś jest zawodnikiem Realu. Jak łatwo się można domyśleć, 26-latek nie został ciepło przywitany przez kibiców z Wanda Metropolitano.
Mijając część trybuny zajmowanej przez fanów Atletico, Courtois został wygwizdany, w jego stronę wykonywane były niecenzuralne gesty. Identycznie było wtedy, gdy Belg wracał do szatni przed spotkaniem jak i w jego przerwie. O ile kibice "Rojiblancos" nie mogli mieć pretensji do bramkarza o powrót do Chelsea, o tyle letniego transferu do Realu mu nie wybaczyli. Zwłaszcza, że ten niejednokrotnie deklarował przywiązanie do Atletico i zdarzyło mu się nawet intonować wulgarne przyśpiewki nt "Los Blancos".
>>> Real - Atletico. Okiem za Szymonem Marciniakiem
Mecz o Superpuchar Europy w Tallinie miał być dla Courtoisa debiutem w nowych barwach. Miał, ale Julen Lopetegui zdecydował się posadzić Belga na trybunach. Bramki Relau bronił Keylor Navas, a na ławce zasiedli rezerwowi - Kiko Casilla oraz Andrij Łunin.
Odejście Cristiano Ronaldo do Juventusu i brak wzmocnień ofensywy Realu spowodował, że "Królewscy" nowych liderów szukać musieli w zawodnikach znajdujących się już w kadrze. Hiszpańskie media przez całe lato sugerowały, że na Estadio Santiago Bernabeu nadchodzi ważny czas m.in. Garetha Bale'a i Karima Benzemy.
Pierwszy, po uporaniu się z problemami zdrowotymi, ma wyjść z cienia Ronaldo i zostać liderem ofensywy zespołu Lopetegui'ego. Drugi ma zacząć strzelać więcej goli i wreszcie odpowiedzieć krytykom, którzy nie widzą dla niego miejsca w Realu.
Trzeba przyznać, że Superpuchar Europy udany był dla obu tych graczy. Ich występ najlepiej podsumowuje 27. minuta gry, kiedy po dośrodkowaniu Bale'a z prawej strony Benzema zdobył bramkę głową. Walijczyk był wszędobylski, szukał piłki, nie bał się pojedynków, starał się dać drużynie coś ekstra. Francuz zaś jak zawsze harował za dwóch, bronił, ale też stwarzał przewagę w ofensywie. I wreszcie błysnął skutecznością, bo sytuacja bramkowa była jego pierwszą w tym meczu.
>>> Kadra Realu po raz pierwszy w historii warta mniej od Atletico
Przed spotkaniem, hiszpańscy dziennikarze sporo uwagi poświęcili tallińskiej A. Le Coq Arenie. Obiekt w stolicy Estonii był bowiem najmniejszym, na którym rozegrano mecz o Superpuchar Europy, odkąd UEFA zdecydowała się przenieść go w różne miejsca ze Stadionu Ludwika II w Monako. Po niespełna 18 tys. widzów oglądało spotkania w Pradze (2013 r.) i Trondheim (2017 r.), w Tallinie było ich ponad osiem tys. mniej.
Ale to nie znaczy, że mały stadion w stolicy Estonii wypełnił się po brzegi. Chociaż organizatorzy zastanawiali się nad dostawieniem dodatkowych miejsc, to w zupełności wystarczyły te oryginalne. Zarówno za obiema bramkami jak i nad trybuną VIP widać było po kilka wolnych krzesełek w rzędach.
Chociaż było to największe spotkanie w historii miasta, to miejscowych kibiców mogły zniechęcić ceny biletów. Wejściówki kosztowały bowiem odpowiednio 50, 90 i 130 euro.
>>> FC Barcelona pokonała Boca Juniors i zdobyła Puchar Gampera. 41. trofeum w historii klubu
Na A. Le Coq Arenie z pewnością nie było niezadowolonej osoby, kiedy Szymon Marciniak gwizdnął ostatni raz w regulaminowym czasie i zarządził dogrywkę. Mecz Realu z Atletico był bowiem wspaniały. Widzieliśmy w nim cudowne gole, wspaniałe akcje, dramatyczne zwroty akcji, wzajemne prowokacje z zachowaniem należytego szacunku. Był to po prostu kosmiczny mecz.
A przecież Lopetegui i Diego Simeone na wtorkowej konferencji prasowej nieco się asekurowali. Obaj szkoleniowcy mówili o podsumowywaniu okresu przygotowawczego, że mecz w Tallinie jest tak naprawdę jego częścią. Tymczasem zobaczyliśmy spotkanie godne finału Ligi Mistrzów. Spotkanie, którego nie powstydziłby się żaden poziom rozgrywek na świecie. Spotkanie, które po prostu mogłoby się nie kończyć.
>>> Włoskie media: Łukasz Teodorczyk może trafić do Udinese Calcio lub OGC Nice
>>> Manchester City ma duży problem. Kevin De Bruyne może wypaść na długi czas