Liga Mistrzów, którą śledziliśmy przez ostatnich 21 lat, przeszła do historii. UEFA całkowicie zmieniła zasady fazy grupowej, zastępując ją fazą ligową, co ma zapewnić kibicom więcej emocji, nieprzewidywanych wyników, a także więcej goli. I pierwsze dwa dni 1. kolejki spełniły dwa powyższe oczekiwania - było wiele spektakularnych akcji, co dostarczyło emocji, a także bramek, ale wygrywały drużyny faworyzowane. Takimi były m.in. Bayern Monachium, który rozbił aż 9:2 Dinamo Zagrzeb, czy Real Madryt, który nie bez problemów, ale jednak pokonał 3:1 VfB Stuttgart. W czwartek na fanów czekało kolejne sześć meczów. Dwa z nich ruszyły o godzinie 18:45. I znów kibice doświadczyli gradu goli.
Na murawie spotkały się Feyenoord Rotterdam i Bayer Leverkusen. Zdecydowanym faworytem była druga z drużyn - w poprzednim sezonie zanotowała kapitalną serię aż 51 wygranych starć z rzędu, a do tego zgarnęła mistrzostwo i Puchar Niemiec.
Od początku widać było przewagę piłkarzy Xabiego Alonso. Nie tylko dłużej utrzymywali się przy piłce, ale i tworzyli większe zagrożenie pod bramką. I już w 5. minucie dopięli swego, kiedy to gola zdobył Florian Wirtz. Holendrzy popełnili błąd pod presją rywali, stracili piłkę, a tę natychmiast przejął Robert Andrich, podał do wspomnianego Wirtza, który popędził pod pole karne i huknął w taki sposób, że bramkarz nie miał żadnych szans.
I choć już w 9. minucie rywale odpowiedzieli, trafiając do siatki, to ostatecznie gola anulowano. Sędzia dopatrzył się spalonego. To ewidentnie podcięło skrzydła Feyenoordowi, a podrażniło Bayer, który otworzył worek z golami. W ostatnim kwadransie pierwszej połowy zdobył aż trzy bramki.
Najpierw na listę strzelców w 30. minucie wpisał się Alejandro Grimaldo, po nim ponownie Wirtz. By potwierdzić dominację i całkowicie "dobić" rywali, zawodnicy Alonso zdobyli jeszcze tzw. gola do szatni. A właściwie zrobił to za nich bramkarz Feyenoordu Timon Wellenreuther, który próbował wybić futbolówkę, ale dość nieszczęśliwie sam wpakował ją do własnej siatki. Nic więc dziwnego, że gospodarzy żegnały gwizdy przy zejściu na przerwę.
Drugą połowę znów lepiej rozpoczęli goście, choć wydawało się, że w końcu szczęście dopisze holenderskiej ekipie. Doszło do zamieszania w polu karnym i sędzia rozpatrywał z VAR możliwy rzut karny. Ostatecznie nie wskazał na wapno. W kolejnych minutach Bayer dał nieco wykazać się rywalom, ale ci razili nieskutecznością. W związku z tym już przed końcowym gwizdkiem wielu kibiców Feyenoordu opuściło stadion.
Feyenoord Rotterdam - Bayer Leverkusen 0:4
Strzelcy: Writz (5', 36'), Grimaldo (30'), Wellenreuther (44' GS)
W drugim starciu tego dnia również wiele się działo, choć kibice nie zobaczyli aż tak wielu goli. Crvena Zvezda podejmowała na własnym stadionie Benfikę Lizbona. I goście wzięli sobie za cel zdobyć kilka widowiskowych bramek. Już w 9. minucie wynik spotkania otworzył Kerem Akturkoglu, który otrzymał wielką szansę w polu karnym i perfekcyjnie ją wykorzystał.
Jego gola przyćmiło trafienie Orkuna Kokcu z 29. minuty. Wówczas sędzia podyktował rzut wolny, a wspomniany piłkarz zamienił go bezpośrednio na bramkę. Ominął mur, czego nieco zasłonięty golkiper się całkowicie nie spodziewał i tylko bezwładnie patrzył, jak futbolówka trzepoce w siatce. - Ależ gol! - ekscytowali się komentatorzy Canal+Sport.
Po przerwie do pracy zabrali się gospodarze. I choć mieli kilka efektownych akcji, to brakowało skuteczności. Do siatki nie trafił m.in. Nasser Djiga, choć po jego strzale piłka minimalnie minęła słupek. Piłkarze Crveny nie tracili jednak nadziei i w 86. minucie zdobyli gola kontaktowego. Wszystko za sprawą Milsona, który zaledwie kwadrans wcześniej wszedł na murawę. To pobudziło gospodarzy do walki, ale na odrobienie strat było już za późno.
Crvena Zvezda - Benfika Lizbona 1:2
Strzelcy: Akturkoglu (9'), Kokcu (29'), Milson (86')
Przed nami ostatnie cztery mecze 1. kolejki LM. Na boisku pojawi się m.in. Robert Lewandowski, którego FC Barcelona zagra na wyjeździe z AS Monaco. Początek o godzinie 21:00.