[go: up one dir, main page]

Była zawodniczka Wisły Warszawa odpowiada prezesowi: "Nie kłamał tylko nazywając mnie Serbką"

Sprawa Wisły Warszawa i jej ewentualnego wycofania z Ligi Siatkówki Kobiet nie cichnie. W wywiadzie dla sport.onet.pl prezes klubu, Grzegorz Kulikowski opowiedział o skutkach niezapłacenia należnych pieniędzy Serbce Mirjanie Djurić-Bergendorff. Na drużynę nałożono zakaz transferowy, a także zawieszano kolejne zawodniczki. Siatkarka dla Sport.pl odpowiada na zarzuty działacza. - Nie kłamał tylko mówiąc, że jestem Serbką - twierdzi była atakująca warszawianek.

Problemy Wisły winą CEV-u i siatkarki? Tak twierdzi prezes

Za problemy Wisły Warszawa ujawnione w czwartkowym artykule na Sport.pl, prezes klubu Grzegorz Kulikowski obwinia CEV (Europejską Federację Siatkówki), który nałożył na Wisłę, jego zdaniem, absurdalny zakaz transferowy. Chodzi o grającą w Warszawie dwa lata temu Serbkę Mirjanę Djurić-Bergendorff. - Siatkarka spoza Unii Europejskiej musi mieć pozwolenie na pobyt czasowy i pracę w Polsce. Zgodnie z przepisami stosowne dokumenty składa osoba, a nie klub. Djurić-Bergendorff nie dostała pozwolenia na pracę, więc ja jako prezes klubu nie mogłem jej wypłacić pieniędzy bez decyzji polskiego sądu. Mógłbym dostać 30 tysięcy grzywny, a nawet wyrok - przekonywał w rozmowie z portalem sport.onet.pl działacz.

Sprawa ciągnęła się dalej, a europejska federacja wciąż nie mogła się porozumieć z klubem. Zawodniczka miała usunąć polskie konto, a w zamian podawać niemieckie i serbskie w celu... oszustwa podatkowego. Kulikowski zapłacił Serbce, na co ma mieć dowody, ale CEV zarządził zwrot pieniędzy ze względu na to, że Djurić-Bergendorff miała odmówić ich przyjęcia. Następnie zasugerowano, że przyjedzie ona po nie do Polski, na co nie chciał zgodzić się działacz. - Odmówiłem wypłaty pieniędzy w ten sposób, bo złamałbym polskie prawo - skomentował.

Prezes odwoływał się też od zakazu transferowego i zawieszenia rozgrywającej Wisły, Oleny Nowgorodczenko nałożonych na klub przez FIVB. Polska Liga Siatkówki wydała oświadczenie na temat sytuacji Wisły Warszawa, w którym pada jedno bardzo ważne dla tej sprawy zdanie. „Klub Wisła Warszawa miał pełną świadomość, iż nie ma prawnych możliwości, by mógł dokonać zatwierdzenia do gry zawodniczki. Sam klub przekazał zresztą do PLS S.A. informację od FIVB, iż jego odwołanie ma poważne braki formalne i nie może być w żaden sposób rozpatrzone" - czytamy. To podważa znaczenie dokumentów i rzekomych dowodów w sprawie transferu Djurić-Bergendorff, które ma posiadać prezes Kulikowski. 

„Dlaczego miałabym nie przyjąć 16 tysięcy euro?!"

Mirjana Djurić-Bergendorff odpowiada prezesowi Kulikowskiemu w rozmowie dla Sport.pl, twierdząc, że wszystko, co mówi działacz jest kłamstwem. - Prawdą w jego wypowiedziach było tylko to, że nazwał mnie Serbką - mówi nam zawodniczka.

Była siatkarka Wisły wyjaśnia przede wszystkim, że pieniędzy należnych za grę w Warszawie nigdy nie było na jej koncie. - Mam na to dowód: bank przysłał mi mail, gdzie piszą, że ze względu na ich zasady i regulacje prawne przelew nie mógł zostać przyjęty. Wciąż nie wiem dlaczego. Pytałam w banku, czy klub może mi zapłacić. Odpowiadali, że tak i później odrzucali przelew. Byłam wściekła. Kto nie przyjąłby tych 16 tysięcy euro?! Nie mogłabym odmówić, skoro mam dziecko i jestem bezrobotna. Żyję z rodzicami, bez własnych pieniędzy - wskazuje. 

- Z wypowiedzi prezesa dowiedziałam się, że mam niemiecki paszport. Nie potrzebowałabym pozwolenia na pracę, gdybym miała paszport kraju Unii Europejskiej - komentuje Djurić-Bergendorff, nawiązując do słów Kulikowskiego o jej niemieckim koncie bankowym, na które miała otrzymać pieniądze. - Gdy grałam w Wiśle, prezes miał dwumiesięczny dług wobec wszystkich w klubie - zawodniczek, sztabu, czy fizjoterapeutów. Jednej z siatkarek nie płacił nawet półtora roku - zdradza. 

Pół roku zamiast trzech miesięcy oczekiwania na dokumenty

Niewyjaśnioną kwestią było to, dlaczego Serbka nie dostała pozwolenia na pracę w Polsce, bez którego prezes nie mógł wypłacić jej pieniędzy. - Nie dostałam go, bo proces ubiegania się o ten dokument trwał zbyt długo - twierdzi. - Urząd imigracyjny wskazał mi, że w tym roku zwróciło się do nich aż o 40% więcej osób potrzebujących takiego pozwolenia. Tym samym proces, który miał trwać około trzech miesięcy, potrwał ponad pół roku. Prawdopodobnie nawet je dostałam, ale w czasie, w którym byłam już poza Polską i opuściłam klub - przyznaje. 

Kłopoty z liczbą zgłoszeń nie były jednak jedynymi przy wysłaniu prośby o pozwolenie na pracę Djurić-Bergendorff. - Wniosek do urzędu musi dostarczyć pracodawca, więc dali mi do wypełnienia dokumenty w języku angielskim. Prosiłam jednak, żeby były po polsku, tak jak powinno być w zgłoszeniu. Gdy je wysłali, oczywiście zostały zwrócone. Potem pomogli mi je wypełnić po polsku, ale wybrali drogę przesłania ich pocztą. Nie chcieli umówić się w urzędzie ani czekać w kolejce, żeby dostarczyć je „do ręki". Kiedy kilka tygodni później poszłam tam na spotkanie, inne osoby w podobnej sytuacji powiedziały mi, że przy wysłaniu wniosku pocztą, rozpatrywanie opóźnia się jeszcze bardziej. Urzędowi odebranie go stamtąd zajmuje bardzo dużo czasu - uskarża się siatkarka. 

Niektóre osoby w środowisku Wisły wskazywały, że Serbka miała wiele niewyjaśnionych sytuacji i konfliktów z drużyną z czasów jej gry w klubie. - To prawda, że nie wszyscy w zespole dogadywali się ze mną najlepiej - przyznaje Djurić-Bergendorff. - Wtedy w Wiśle nie panowała dobra atmosfera. To było czternaście dziewczyn, którym nie płacono, nie miały żadnych pieniędzy na życie, a prezes wywierał na nich stałą presję. Było napięcie, problemy i kłótnie. Ale teraz rozmawiam nawet z tymi, z którymi wtedy nie umiałam dojść do porozumienia. To wszystko wydaje się dla mnie normalne i wątpię, że istnieje gdzieś klub, gdzie wszyscy są dla siebie przyjaciółmi - uważa była atakująca. 

Co dalej z Wisłą? 

Sprawa Djurić-Bergendorff pozostaje nierozwiązana, a klub przez to wciąż ma nałożony zakaz transferowy i zawieszoną jedyną rozgrywającą. Przez to Wisła odwołała sobotni mecz z Grot Budowlanymi w Łodzi, który jeszcze kilka godzin wcześniej chciała za wszelką cenę rozegrać. Cała sytuacja miała wymiar tym bardziej kuriozalny, że jeszcze w piątek na wniosek warszawskiego klubu PLS i łódzka drużyna zgodzili się przenieść mecz na marzec.

Kolejne spotkania pozostają w zagrożeniu, bo klub utrzymuje, że w takim składzie grać w LSK nie będzie. Prezes Kulikowski w rozmowie dla sport.onet.pl mówił, że bardzo możliwe jest wycofanie Wisły z rozgrywek ligowych. - Zrobię to na 85 procent. Nie mamy kim i gdzie grać. Nie da się walczyć z całym światem - przekonywał. 

Sytuacja klubu jest krytyczna, bo w kalendarzu następne wyznaczone spotkanie przypada już na przyszły tydzień i wyjazd do Rzeszowa, gdzie czeka wicelider rozgrywek, Developres SkyRes. Do tego czasu trudno będzie jednak Wiśle znaleźć nową rozgrywającą, zwłaszcza w sytuacji „braku płynności finansowej", którą sam klub potwierdził w wydanym w piątek oświadczeniu. Pozostaje tak, jak prezes PLS Paweł Zagumny mieć nadzieję, że klubowi uda się jednak uratować przed tym, co wydaje się na dziś być nieuchronne. – Wierzymy, że warszawski klub przezwycięży problemy i będzie kontynuował grę w sezonie 2019/2020 – mówił były reprezentant Polski. 

Więcej o: