[go: up one dir, main page]

Czas zacząć się bać globalnego ocieplenia. Już na "bezpiecznym" poziomie przestajemy sobie radzić

"Straszenie" zmianami klimatu to coś, czego starają się unikać niektórych eksperci, aktywiści czy media. Nie chcą być nazywani "alarmistami" czy "panikarzami". Może to też mieć skutki odwrotne do zamierzonych i zniechęcać ludzi do działania. Tym razem robimy jednak wyjątek i piszemy wprost: czas najwyższy bać się zmian klimatu. Bo mamy ku temu powody - ale mamy też sposoby, by sobie z tym radzić.
Zobacz wideo Niski poziom wody w Wiśle. Nagraliśmy, jak susza wpłynęła na rzekę w stolicy

Wielokrotnie pisaliśmy o tym, jakie w Polsce i na świecie będą skutki globalnego ocieplenia: o ile podniesie się poziom morza do 2100 roku, ilu ludzi może być zmuszonych do opuszczenia domów, ile będzie fal upałów i powodzi.

Najczęściej te prognozy dotyczą odległych dat: 2030, 2050, 2100. To pozwala myśleć, że zagrożenie kryzysem klimatycznym jest odległe i mamy czas na działanie (choć eksperci powtarzają jak mantrę, że musimy działać teraz). Jednak to, co widzimy na świecie w ostatnich latach, a szczególnie ostatnich miesiącach pokazuje, że kryzys klimatyczny już tu jest, a my nie jesteśmy gotowi.

Badania naukowe potwierdzają, że kolejne fale upałów, ulewy powodujące powodzie, huragany i susze są napędzane przez zmiany klimatu. Możemy nawet dokładnie określić, jak bardzo i jakie są tego skutki. Tegoroczna fala upałów w Wielkiej Brytanii byłaby średnio o 4 stopnie Celsjusza niższa, gdyby nie globalne ocieplenie. Tajfun Hagibis spowodował w 2019 roku w Japonii straty na 10 miliardów dolarów i - gdyby nie było globalnego ocieolenia - to jego destrukcyjna siła byłaby na tyle niższa, że straty wyniosłyby maksymalnie 6 miliardów.

Konkretnych strat jest więcej. Trwająca w Europie susza sprawia, że niektóre plony będą w tym roku kilkanaście procent niższe. W Chinach rekordowa fala upałów i susza sieje spustoszenie w uprawach, energetyce i transporcie rzecznym. Lato na półkuli północnej staje się sezonem katastrof. Można zapytać: ale jak to? O najgorszych skutkach zmian klimatu mówiło się w perspektywie kolejnych dekad, a nie tu i teraz. I rzeczywiście do najgorszego nam jeszcze daleko. Ale dwa zjawiska sprawiają, że już teraz odczuwamy kryzys klimatyczny bardziej, niż mogliśmy się spodziewać. Kryzys klimatyczny ma nieliniowy charakter i jest multiplikatorem ryzyka. Za tymi skomplikowanymi terminami kryje się realny obraz zagrożenia, przed jakim stoimy.

Gdy "tysiącletni deszcz" pada co tydzień

Wyobraź sobie, że twoje miasto jest chronione przed powodzią przez wały, które powstrzymają wodę ze 100 mm deszczu. Jeśli spadnie 99 mm, jesteście bezpieczni. Ale już 110 mm sprawia, że dochodzi do powodzi. Nie jest tak, że każdy kolejny milimetr deszczu zwiększa zagrożenie - dopiero te dodatkowe 10 mm odpowiada za potencjalne zniszczenia.

Takim porównaniem nieliniowość kryzysy klimatycznego tłumaczy klimatolog Andrew Dessler z Texas A&M University. Dotyczy to zarówno samego klimatu, jak i naszego narażenia na jego skutki. 

Czy groźny jest wzrost temperatury planety o 0,1 stopnia Celsjusza? To zależy: wzrost z 0,2 do 0,3 będzie miał mniejsze konsekwencje, niż z 1,5 do 1,6 stopnia. ONZ-owski panel naukowców poświęcił cały raport temu, jaka jest różnica skutków ocieplenia o 1,5 stopnia i o 2 stopnie Celsjusza. Jeśli patrzymy tylko na średnią temperaturę, to różnica wzrostu to tylko 30 proc. Jednak skutki 2 stopni ocieplenia nie gorsze o "tylko" o 1/3. Te pół stopnia różnicy sprawia, że 2,6 raza więcej ludzi będzie narażonych na ekstermalne gorąco; topnienie lodu arktycznego będzie 10-krotnie gorsze; poziom wymierania gatunków będzie 2-3 razy wyższy. 

Drugi aspekt dotyczy tego, jak jesteśmy przygotowani na radzenie sobie z ekstermalnymi zjawiskami. Jak pisze Dessler, nasze miasta, cała infrastruktura została zbudowana tak, by wytrzymać pogodę mieszczącą się w pewnych ramach. Wraz ze zmianami klimatu wychodzimy poza nie i zaczynamy widzieć tego skutki. Coraz częściej widzimy - także w Polsce - powodzie błyskawiczne po ulewach. Miasta, w tym kanalizacja, były zbudowane tak, by radzić sobie z normalnymi opadami. Katastrofalne ulewy zdarzał się tak rzadko, że nie opłacało się na nie przygotowywać. Tymczasem tego lata w ciągu kilku tygodni w USA pięciokrotnie spadł "tysiącletni deszcz" - czyli opad tak silny, że zdarza się średnio raz na tysiąc lat. 

Każde kolejne 0,1 stopnia ocieplenia będzie przekraczać kolejne granice wytrzymałości naszej infrastruktury i społeczeństw. To wyjaśnia, dlaczego teraz widzimy dużo więcej katastrofalnych skutków zmian klimatu, niż w poprzednich dekadach. I dlaczego należy obawiać się tego, że w przyszłości będzie gorzej. Jest jeszcze drugi aspekt, który pogarsza naszą sytuację. 

Wojna x zmiany klimatu = kryzys do kwadratu 

Zmiany klimatu byłyby dla nas gigantycznym wyzwaniem, nawet gdybyśmy nie musieli martwić się o inne kryzysy. Jednak te nie są na tyle uprzejme, by poczekać, aż uporamy się z globalnym ociepleniem. Ale ocieplenie klimatu nie nakłada się po prostu na inne zagrożenia - ono je potęguje. Dlatego mówi się o nim jako o multiplikatorze (powielaczu) ryzyka.

Przedsiębiorca i ekspert klimatyczny Assaad Razzouk napisał, że Europa jest dziś "żywym laboratorium" zmian klimatu jako powielacza ryzyka. 

Najbardziej widocznym przykładem jest kryzys energetyczny. Rosyjska inwazja na Ukrainę, idące za nią sankcje oraz inne działania Kremla wywołały wstrząs na rynku energii. Europie może zabraknąć gazu, to zwiększa popyt na węgiel - i z nim też mogą być problemy. Ceny wszystkich paliw wyskoczył do góry. To samo w sobie wystarczyłoby do wywołania kryzysowej sytuacji. Ale zmiany klimatu sprawiają, że jest ona jeszcze poważniejsza. W Norwegi przez suszę spadła produkcja prądu z elektrowni wodnych. Upały ograniczają też możliwości pracy francuskich elektrowni atomowych. Niemcy potrzebują węgla do elektrowni, ale niski poziom wody na Renie sprawia, że jego transport rzeczny jest utrudniony.

Wojna wywołała też wstrząsy na rynkach żywności. Brak lub ograniczenie eksportu zbóż i innych produktów z Ukrainy i Rosji nie tylko grozi brakiem żywności w krajach uzależnionych od tych dostawców, ale też wzrostem cen dla wszystkich. Do tego wzrostu przyczyniają się też zmiany klimatu. Susza w Europie sprawia, że niektóre plony będą w tym roku kilkanaście procent niższe. To samo widzimy w Indach, Chinach, USA. A mniej towaru oznacza jeszcze wyższe ceny.

Zmiany klimatu mogły przyczynić się do katastrofy na Odrze. Cały czas zrzucamy do niej ścieki, które zwiększają poziom szkodliwych substancji i zasolenie. Drugim czynnikiem zagrożenia dla ryb jest niski poziom i wysoka temperatura wody. Jedno i drugie osobno może szkodzić zwierzętom. Ale ich skumulowany efekt jest jeszcze większy - i możliwe, że to połączenie czynników sprawiło, że katastrofa w Odrze miała taką skalę.

Klęski klimatyczne nakładają się też same na siebie. Przez to ich efekt jest silniejszy niż każdej oddzielnie. W ubiegłym roku widzieliśmy to w Kanadzie. Najpierw Kolumbia Brytyjska zmagała się z rekordowymi upałami i - w ich następstwie - pożarami. Po kilku miesiącach prowincję na zachodzie Kanady niszczyły powodzie. Według ekspertów pożary mogły przyczynić się do zmian w glebie, powodujących silniejszą erozję i osuwiska.

W tym roku Europa zmaga się z najgorszą suszą od 500 lat. Ale nie jest to jednorazowy kataklizm, tylko kolejna susza z rzędu, z czym przyroda radzi sobie gorzej. Jak tłumaczyła Laura Niggli z Uniwersytetu w Zurychu, powtarzające się susze w latach 2011, 2015, 2018 i teraz w 2022 nadwyrężyły kondycję drzew, które pomagają wiązać wilgoć w glebie.

- Jeśli mamy suszę co 20 lat, to wiele drzew na niej ucierpi, ale później odżyją. Jednak kiedy susza i fale upałów pojawiają się co drugi rok, to osłabione drzewa usychają albo stają się podatne na szkodniki i umierają. I tak działa to w całym ekosystemie - powiedziała.

Jaki jest "bezpieczny poziom" globalnego ocieplenia?

Wszystkie te efekty zmian klimatu widzimy przy obecnym poziomie ocieplenia o 1,2 stopnia. W ciągu kilkunastu lat dojdziemy do poziomu 1,5 stopnia i - bez pilnych działań - przekroczymy go. Co robić?

Jeśli mamy przetrwać nowe i zmieniające się warunki klimatyczne, musimy się do nich przystosowywać. Jest cały wachlarz możliwości: zieleń w miastach pomaga łagodzić skutki upałów oraz ulew; konieczne są nowe systemy ostrzegania i reagowania; zmiany w sposobie uprawy roli.

Jednak adaptacja ma swoje granice. Po pierwsze, zmiana klimatu musi zostać zatrzymana, bo tak długo, jak temperatura będzie rosnąć, trzeba będzie adaptować się do coraz to nowych zagrożeń. Po drugie - wzrost temperatury musi być na jak najniższym poziomie. Za ten umiarkowanie bezpiecznym poziom naukowcy przyjmują 1,5 stopnia. Powyżej niego koszty adaptacji rosną, a w pewnym momencie skutki kryzysu przerosną nasze możliwości przystosowania się. Pozostanie poniżej tego poziomu wymaga natychmiastowego zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych, ścięcia ich o koło połowę do roku 2030 i dojścia do neutralności klimatycznej 20 lat później. Każdy dzień opóźnienia działania sprawia, że możemy przegapić to okno bezpieczeństwa.

Dobrą wiadomością w tym ponurym obrazie jest to, że często jedno rozwiązanie pomaga nam w kilku kryzysach naraz. Odejście od paliw kopalnych na rzecz czystej energii nie tylko zmniejsza emisje CO2 i wyhamowuje zmiany klimatu, ale też uniezależnia nas od nieprzewidywalnych rynków paliw i drożyzny, która za tym idzie.

Więcej o: