[go: up one dir, main page]

Liczą głosy, a Clinton... zwiększa przewagę nad Trumpem. Ale przez system USA i tak nie ma szans na prezydenturę

1 milion 300 tys. - o tyle więcej głosów w amerykańskich wyborach zdobyła Hillary Clinton. Wciąż trwa ich liczenie, a jej przewaga rośnie. Jednak to Trump zostanie prezydentem - dzięki systemowi elektorskiemu, który on sam krytykował.

 - W ciągu ostatniego tygodnia miałam momenty, że chciałam zwinąć się w kłębek na łóżku, z książką i psami, i już nigdy nie wyjść z domu - mówiła Clinton w pełnym emocji wystąpieniu tydzień po wyborach. Porażka jest tym bardziej gorzka, że na kandydatkę Demokratów oddano dużo więcej głosów niż na Donalda Trumpa. Jednak to Republikanin ma zdecydowanie więcej głosów elektorskich - i to one decydują, kto obejmie urząd. 

Niemal od początku było wiadomo, że Clinton zdobyła więcej głosów. Jednak ponieważ wciąż trwa ich liczenie, wynik się zmienia - i to na korzyść demokratki. W tej chwili ma ona 62,8 mln głosów, a Trump o ok 1,3 mln mniej - 61,47 mln. 

Jednak w wyborach prezydenckich Amerykanie głosują nie bezpośrednio, a przez system elektorski. Każdy ze stanów ma określoną liczbę elektorów, która odpowiada jego liczbie parlamentarzystów. Ta zależy ludności - jednak w praktyce liczba uprawnionych do głosowania przypadających na jednego elektora znacząco różni się między stanami.

W zdecydowanej większości stanów kandydat, który zdobywa więcej głosów w stanie, "zgarnia" wszystkie jego głosy elektorskie. Niezależnie od frekwencji w głosowaniu. 

W Kalifornii miała prawie dwa razy więcej głosów. na marne

Istnienie systemu elektorskiego uzasadnia się m.in. wprowadzeniem równowagi między małymi i dużymi stanami, wątpliwościami wobec bezpośredniego głosowania, czy uprzywilejowaniem południowych stanów w czasach przed zniesieniem niewolnictwa.

Niezależnie od historycznych powodów, dziś system elektorski budzi wątpliwości części Amerykanów. Prowadzi on (a szczególnie zasada, w której zwycięzca bierze wszystkie głosy stanu) do sytuacji, w której kandydat z większą liczbą głosów zdobywa wybory. 

Tak było w roku 2000. Demokrata Al Gore uzyskał w całych USA pół miliona głosów więcej. Jednak to George W. Bush został prezydentem, gdyż wygrał w stanie Floryda. Jego przewaga tam wyniosła nieco ponad 500 głosów. 

Tym razem wygląda na to, że rozbieżność między wynikiem głosowania a jego rezultatem będzie jeszcze większa. Dla Clinton to w dużej mierze zasługa głosowania w stanie Kalifornia. W tym stanie - przyznającym aż 55 głosów elektorskich - zwycięstwo kandydatki Demokratów od początku było jasne. Uzyskała jednak ogromną przewagę - 6,5 mln wobec 3,5 mln głosów oddanych na Trumpa. 

Z kolei w stanie Michigan (16 głosów elektorskich) Clinton przegrała tylko o 14 tys. głosów. W kilku innych decydujących stanach (m.in. Floryda, Pensylwania) ta różnica to około 100 tys. głosów. Oczywiście są też stanu, jak np. Teksas, gdzie ogromną przewagę w liczbie głosów uzyskał Trump.

Trump 2012: Ten system to katastrofa. 2016: To genialny system 

Z tego powodu po wyborach powróciła dyskusja nad sensem systemu elektorskiego. W amerykańskich mediach pojawiają się mocne opinie zarówno za zniesieniem lub zmianą, jak i utrzymaniem tego systemu.

Głos w tej sprawie zabrał na Twitterze prezydent elekt. "System elektorski jest właściwie genialny w tym, jak sprawia, że wszystkie stany - w tym te mniejsze - mają swoją role w grze. Prowadzenie kampanii jest zupełnie inne!" - napisał Donald Trump. "Gdyby o wygranej decydowała liczba głosów, prowadziłbym kampanię w Kalifornii i na Florydzie i wygrał jeszcze łatwiej i pewniej" - dodał.

Szybko wytknięto mu, że zupełnie inne zdanie na temat systemu elektorskiego miał w 2012 roku, gdy wygrał krytykowany przez Trumpa Barack Obama. Jego kontrkandydat Mitt Romney przez chwilę prowadził w liczbie oddanych głosów - zanim zliczono te z Kalifornii (ostatecznie Obama miał kilka milinów głosów więcej).

"System elektorski to katastrofa dla demokracji" - napisał wtedy Trump. W serii usuniętych później tweetów określał system jako "parodię" i "obrzydliwą niesprawiedliwość". Wzywał do walki, a nawet "rewolucji" i "marszu na Waszyngton". O tych wpisach najwyraźniej nie pamiętał już, gdy krytykował protesty po swoim zwycięstwie. 

Chcesz wiedzieć więcej o Hillary Clinton i Donaldzie Trumpie? Sprawdź ich biografie >>

Więcej o: