Agnieszka K. była ładną, szczupłą blondynką. Zdobyła wykształcenie w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie i poszła w ślady rodziców, którzy byli pedagogami - ojciec Antoni P. był dyrektorem Zespołu Szkół Zawodowych, a matka Henryka P. uczyła geografii w innej placówce. Agnieszka natomiast uczyła francuskiego w liceum w Sandomierzu w województwie świętokrzyskim, gdzie też mieszkała. Do rodzinnego domu w Szydłowcu na Mazowszu wracała na święta, weekendy czy wakacje. Jej młodszy brat - Marcin P., był natomiast kierowcą karetki, lubianym przez współpracowników. Sąsiedzi mieli szanować rodzinę i gratulować im dzieci oraz pozycji społecznej. Od dzieci rodzice wymagali posłuszeństwa i wzorowych ocen, panicznie bojąc się jakiegokolwiek skandalu. Za nieposłuszeństwo były bite i zamykane w piwnicy. Sąsiadka po latach przyznała, że kilkukrotnie widziała, jak Agnieszka - jeszcze jako dziecko - prowadzi pijanego ojca do domu.
24 sierpnia 1994 roku w nocy, idący poboczem przy drodze prowadzącej z Sandomierza do Opatowa w Okalinie rolnik zauważył czerwonego fiata 126p. Niedaleko samochodu, w trawie, leżała młoda kobieta. Mężczyźnie w oczy rzuciło się to, że była odświętnie ubrana, a ręce miała złożone, jak do pacierza i splecione na różańcu. Kobieta miała opuchniętą twarz, obrzęknięte ciało, a na szyi i rękach miała głębokie rany oparzeniowe i sińce.
Śledczy szybko ustalili, że to nie było samobójstwo, a morderstwo. Obrażenia wykazały, że Agnieszka K. przed śmiercią była torturowana. Ustalono też, że ofiarą jest 35-letnia Agnieszka K., która wspomnianą trasą często przemieszczała się, jadąc do rodziców do Szydłowca. Kobieta osierociła 10-letnią córkę Ewę, którą sama wychowywała - jej były mąż Leszek na stałe mieszkał w Kanadzie, ale mieli dobre relacje, a Ewa często spotykała się z ojcem. Dziewczynka miała wrócić do kraju pięć dni po tym, jak znaleziono ciało jej matki. Gdy Leszek dowiedział się o śmierci Agnieszki, zatrzymał córkę w Kanadzie.
Rodzice na wieść o śmierci córki mieli krzyczeć tak przeraźliwie, że słyszano ich kilka domów dalej. Na pogrzeb 35-latki przybyły tłumy ludzi z Szydłowca, sąsiednich wsi i Sandomierza. Chociaż rodzice w trakcie uroczystości byli przygnębieni, w oczy rzucał się wyraźny spokój Marcina, który podszedł pocałować trumnę. Wiele osób zwróciło jednak uwagę na niecodzienny napis na nagrobku Agnieszki. W pierwszej wersji na grobie znalazło się zdanie: "Mgr Agnieszkę K. żegna córka - Ewunia". Później zmieniono je na: "Kochanej mamie - córka". Brak słowa od rodziców i brata dziwił sąsiadów również dlatego, że rodzina codziennie zmieniała kwiaty na cmentarzu. - Żeby ludzie widzieli - komentowała koleżanka Agnieszki.
Śledztwo w sprawie zamordowania Agnieszki K. trwało rok. W jego trakcie przesłuchano niemal 400 osób, które znały ofiarę. Wówczas wyszło na jaw, że kobieta nadużywała alkoholu i prowadziła "dość swobodny tryb życia". Z powodu alkoholu zaczęła dostawać nagany, aż w końcu zwolniono ją z pracy. Od nowego roku szkolnego miała zacząć pracować w innej szkole. Jak podaje "Wyborcza", w sprawie brano nawet pod uwagę wątek z rosyjską mafią, jednak trudno było znaleźć motyw zabójstwa lubianej 35-latki. Wykluczony został gwałt czy rabunek, dlatego też śledczy zaczęli przyglądać się najbliższym Agnieszki.
Przyjaciółki zmarłej przyznały, że w rodzinie P. dochodziło do awantur, jednak byli na tyle dyskretni, że sąsiedzi nigdy nie dostrzegli ani nie słyszeli niczego niepokojącego. Kobiety dodały, że Agnieszka była "oczkiem w głowie" rodziców, co miało wzbudzać zazdrość Marcina. Jak podają autorzy podcastu "Historia na Faktach", rodzeństwo często się kłóciło. Agnieszka miała odżyć, gdy na studiach poznała męża i wyprowadziła się z domu. Mimo tego rodzice nadal chcieli ją kontrolować. Niestety, po kilku latach w małżeństwie Agnieszki zaczęło się psuć - gdy jej mąż wyjechał do pracy za granicę. Po rozwodzie Agnieszka zamieszkała z córką w mieszkaniu w Sandomierzu. Jej wierzącym rodzicom oczywiście nie podobało się to, że doszło do rozwiązania małżeństwa i że Agnieszka chce spotykać się z innymi mężczyznami.
Brat zaczął się wówczas uważać za przykład - sam miał żonę, córkę, a rozwód nie wchodził w grę. Jak wspominali znajomi, on jednak też potrafił zachowywać się niepokojąco. - Jak coś było nie po jego myśli, to Marcin mówił, że wziąłby kałasznikowa i wszystkich powybijał: biednych, dzieciorobów, złodziei, pijaków i nierobów - mówiła jedna z kobiet, która pracowała z Marcinem w pogotowiu.
Pogodna i otwarta kobieta nie unikała imprez. Przyjaciółkom przyznała się do nadużywania alkoholu, ale chciała podjąć leczenie. Zwierzała się, że rodzice wpadają do jej mieszkania na kontrole - jeśli zastają ją pijaną, zamiast próbować pomóc, tylko ją atakują. Inaczej sprawę przedstawiają P., którzy twierdzą, że zachęcali Agnieszkę do porzucenia alkoholu, okazując jej wsparcie finansowe - kupili jej samochód, opłacali rachunki. Z czasem mieli uznać, że z dumy rodziny stała się jej "zakałą" i zaczęli jej grozić.
Prokuratura w październiku 1995 roku aresztowała 34-letniego Marcina P. ws. zabójstwa siostry. Mężczyzna był tym oburzony, jednak ostatecznie przyznał się do winy. Tydzień później policja aresztowała ojca Agnieszki - Antoniego P. W tym czasie jej matka - Henryka P. próbowała popełnić samobójstwo, ale uratowano jej życie. Także jej przedstawiono zarzuty. Śledczy ustalili, że Marcin zabił siostrę przy aprobacie rodziców, a nawet z ich pomocą. W trakcie procesu, który był prowadzony w Tarnobrzegu, rodzice i brat Agnieszki nie okazywali żadnych emocji, a nawet stwierdzili, że 35-latkę "spotkała zasłużona kara" za to, co zrobiła ze swoim życiem i za rzekome "zszarganie dobrego imienia swojej rodziny".
Po kilkumiesięcznych przesłuchaniach i kilku wizjach lokalnych ustalono, jak prawdopodobnie zamordowano Agnieszkę K. Po zwolnieniu z pracy kobieta zdecydowała, że musi podjąć terapię i przestać pić. W jej zmianę nie wierzył jednak Marcin P., który zaczął się nad nią fizycznie znęcać - dwa tygodnie przed zabójstwem pobił Agnieszkę tak mocno, że złamał jej żebro. Dzień przed morderstwem oskarżył ją o to, że okłamuje rodzinę i nadal pije.
Z ustaleń śledczych wynika, że 24 sierpnia o godzinie szóstej rano Marcin wszedł do pokoju Agnieszki i czekał, aż się obudzi. Następnie powiedział siostrze, że ta zachowuje się nieprzyzwoicie i zaczął bić ją po twarzy. Agnieszka zaczęła wówczas krzyczeć i wołać rodziców na pomoc, jednak ci nie reagowali. Marcin był coraz bardziej agresywny, związał siostrze ręce, położył ją twarzą do dywanu i kilkukrotnie uderzył głową o podłogę. Na szyję założył pętlę z kabla, którą zacisnął. Po kilku minutach 35-latka przestała oddychać.
Po wszystkim do pokoju weszli rodzice, którzy zaczęli zacierać ślady zbrodni. Antoni P. kilkukrotnie raził ciało córki prądem, mówiąc później, że jej "było już wszystko jedno", a on nie chciał stracić syna. Razem z nim zaplanował, jak pozbyć się ciała Agnieszki. Marcin po zabiciu siostry poszedł do pracy, a w tym czasie jego rodzice posprzątali pokój i ubrali córkę w białą koszulę i ciemną spódnicę. Wieczorem rodzice pomogli Marcinowi przenieść zwłoki córki do bagażnika poloneza. W fiacie należącym do Agnieszki jechał jej brat. Wyjechali za miasto, gdzie porzucili zwłoki 35-latki i jej samochód. Razem wrócili do domu polonezem, po drodze zatrzymując się w zajeździe na kolację. Jak podaje "Wyborcza", zaledwie pół godziny po porzuceniu ciała przypadkowy przechodzień natrafił na zwłoki Agnieszki.
- Determinacja, by oddalić podejrzenia od syna, wyzwoliła w nim trudny do wyobrażenia i zrozumienia sadyzm. Córka była już martwa, lecz przecież cały czas była jego dzieckiem! Polska kryminologia nie zna wielu tego typu przypadków. Profanując ciało córki, mężczyzna chciał odwrócić wszelkie podejrzenia od syna. (...) Psychologia mówi, że tak działają zawodowi mordercy, okazuje się, że nie tylko zawodowi - powiedziała w rozmowie z Onetem była policjantka Anna Zielińska-Brudek.
Przeczytaj więcej aktualnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.
Anna Zielińska-Brudek razem z redaktorką Iwoną Rojek z "Echa dnia" pojechały do Szydłowca, by przeprowadzić wywiad z rodziną. Na ich pytania - jeszcze przed wyrokiem - zdecydował się odpowiedzieć tylko Antoni P. Co mówił o zabójstwie córki? Mężczyzna przyznał, że myśli o tym koszmarze cały czas i chce, by on wreszcie się skończył. Jak dodał, śledczy "chcą go zamęczyć". Na pytanie o to, czy wierzy w boga odpowiedział, że Bóg jest i "kiedyś jego ręka spadnie na tych, co go zgnoili, ponieważ jest niewinny".
Na przypomnienie, że Bóg w jednym z przykazań mówi: "Nie zabijaj!", ojciec Agnieszki miał zaskakującą odpowiedź. - Nie można było inaczej zrobić. To wszystko w nerwach, moment, nie wie co się robi, emocje. Sam podjąłem decyzję, aby sprawę ukryć, chciałem ratować syna. Bardzo źle się stało, że to wszystko wyszło, to dla nas tragedia - kontynuował, mając na myśli nie zabójstwo córki, a to, że śledczy ustalili, kto ją zabił. Antoni P. dalej dodał, że nie czuje wyrzutów sumienia, bo "już nic nie można było zmienić" i zastanawiał się, dlaczego "to tak trudno pojąć".
Policjantkę i redaktorkę przeraziło, że cały czas mówił źle o córce, którą kontrolowali i "tresowali". Mężczyzna uznał, że robili to "dla jej dobra, bo piła i łajdaczyła się". O dniu zabójstwa mówił, że "rano z Henią myśleli, że to normalne bicie, jak zawsze" i "kto to mógł wiedzieć", że brat zabije siostrę. Na koniec podkreślił, że jest dobrym ojcem, mężem i nauczycielem. Na pytanie, czy nie kłóci się to z tym, że zabili Agnieszkę, odpowiedział: "To zrodziło się nagle, żeby się jej pozbyć. Trzeba znać przyczyny, przeżyć taki dramat. Pani niczego nie rozumie. Jest wiele zabójstw. Każdego można zamordować". Równie duża brutalność bije od matki Agnieszki. Henryka w 1996 roku w rozmowie z "Wyborczą" stwierdziła, że córka "najpierw zniszczyła siebie, potem ich, a w końcu Marcina".
Podczas procesu Antoni P. winą za zbrodnię obarczył córkę, która "psuła pozytywny wizerunek rodziny". Marcin P. został skazany za ciężkie pobicie i zabójstwo siostry oraz utrudnianie śledztwa - początkowo na 25 lat więzienia; później sąd złagodził wyrok do 15 lat pozbawienia wolności. Ojciec został skazany za nieudzielenie pomocy i utrudnianie śledztwa na cztery lata i sześć miesięcy więzienia. Te same zarzuty, co Antoniemu P., przedstawiono 67-letniej Henryce P., którą skazano na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Antoni P. wyszedł z więzienia po kilku miesiącach ze względu na stan zdrowia. Marcin P. w jednoosobowej celi spędził osiem lat - obecnie przebywa na wolności.