Dramat na wschodzie Hiszpanii: W sobotę 2 listopada premier Pedro Sánchez ogłosił, że w powodzi zginęło co najmniej 214 osób: 211 w Walencji, 2 w Kastylii-La Manchy, 1 w Andaluzji. Nieoficjalnie pojawia się liczba już 300 ofiar. - Nikt nam nie pomaga. Nigdy nie byłam na wojnie, ale tak to wygląda. Nie mam już więcej słów - relacjonowała jedna z mieszkanek Paiporty w prowincji Walencja. Dodała, że przez trzy dni była w domu bez wody, jedzenia i światła.
Spóźniona reakcja władz Hiszpanii: Mieszkańcy od momentu ulewnych opadów deszczu i powodzi podkreślają, że liczba ofiar mogła być niższa, ale władze spóźniły się z komunikatami o zagrożeniu. - SMS przyszedł, gdy miałem wody po szyję, ktoś powinien za to odpowiedzieć - mówił jeden z Hiszpanów. Amparo Andres, która od 40 lat prowadzi sklep w Walencji, powiedziała, że straciła wszystko, ale żyje. - A rząd nic nie robi. Pomagają nam tylko młodzi ludzie wokół nas - oceniła.
Wojsko usuwa skutki powodzi w Walencji: Madryt wysłał kolejnych 500 żołnierzy do dotkniętego kataklizmem regionu Hiszpanii. Ulewne deszcze spowodowały w Walencji powódź, która niszczyła mosty, zalewała miejscowości mułem i odcinała je od dostaw wody oraz prądu. W akcji już uczestniczy niemal 2 tysiące wojskowych. Szukają zaginionych, pomagają usuwać skutki powodzi, wypompowują wodę z podziemnych tuneli i parkingów. To największa klęska tego typu w historii Hiszpanii od 1973 roku. We wtorek przez kilka godzin w Walencji spadło tyle wody, ile zazwyczaj przez cały rok.
Więcej o powodzi w Hiszpanii przeczytasz w tekście "Władze Walencji o dużej liczbie ofiar: Ludzie w czasie deszczu schodzą do garaży".
Źródła: BBC, Interia, IAR