Konflikt między Libanem a Izraelem staje się coraz bardziej napięty. Siły Obronne Izraela poinformowały, że w nocy ze środy na czwartek ich wojska uderzyły w 75 celów Hezbollahu w południowym Libanie. Zaatakowane zostały rejony Doliny Bekaa i południowa część Libanu. Celem ataków według Izraela były składy broni, wyrzutnie rakiet, budynki wojskowe i infrastruktura. Wojskowi mówią, że ataki mają na celu zniszczenie infrastruktury i zdolności bojowej Hezbollahu. Szef sztabu Sił Obronnych Izraela generał Herzi Halevi powiedział, że ostatnie naloty na Liban miały na celu przygotowanie do ewentualnej inwazji lądowej.
Od poniedziałku w izraelskich atakach na Hezbollah w Libanie zginęło około 600 osób. Co najmniej 50 to dzieci. Ponad 1800 jest rannych. Naloty są odwetem za wystrzeloną przez Hezbollah pojedynczą rakietę, która dotarła do Tel Awiwu, zanim została przechwycona. Po raz pierwszy w historii rakieta wystrzelona przez organizację dotarła tak blisko tego miasta. Celem miała być siedziba izraelskiej agencji szpiegowskiej Mossad.
O sytuację na Bliskim Wschodzie zapytaliśmy Jarosława Kociszewskiego, eksperta Fundacji Stratpoints i redaktora naczelnego portalu new.org.pl. - Między Izraelem a Libanem walki bardzo gwałtownie eskalują. Nadal nie jest to pełnoskalowa wojna, chociażby dlatego, że Izraelczycy nie przeprowadzili operacji lądowej. Do niej jednak może dojść. Amerykanie bardzo starają się tego uniknąć i w związku z tym wpływają na Izrael, aby ograniczyli swoje działania i aby unikał ataków na infrastrukturę cywilną. Z drugiej strony widać, że Iranowi nie zależy na wielkiej eskalacji, w związku z czym Hezbollah również w dużym stopniu ogranicza swoje działania, na przykład nie ostrzeliwuje wprost Tel Awiwu, tylko skupia się na celach militarnych - mówi nam ekspert.
- Istnieje ryzyko, że to się wymknie spod kontroli albo dalej będzie eskalowało, natomiast na razie wygląda na to, że mimo dużej liczby ofiar i zaangażowanych sił sytuacja cały czas jest pod kontrolą - podkreśla Kociszewski.
W środę podczas szczytu ONZ w Nowym Jorku przywódcy państw Grupy G7, Unii Europejskiej oraz trzech krajów Bliskiego Wschodu wezwali do natychmiastowego, 21-dniowego zawieszenia broni na granicy izraelsko-libańskiej. "Wzywamy wszystkie strony, w tym rządy Izraela i Libanu, do natychmiastowego poparcia tymczasowego zawieszenia broni" - głosi wspólne oświadczenie państw wydane przez Biały Dom. Pod nim podpisały się także Australia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Unia Europejska, Kanada, Francja, Niemcy, Włochy, Japonia oraz Katar.
- Tylko Stany Zjednoczone mają realny wpływ na sytuację w regionie. ONZ nie ma żadnego wpływu jako organizacja. Zawieszenie broni jest możliwe w tym wypadku, ale nie jako metoda przerwania walk, tylko bardziej jako metoda legitymizacji dalszych działań. Jednak w tej chwili nie ma realnie warunków na to, by tę wojnę przerwać. Z perspektywy Izraela zawieszenie broni byłoby bardzo korzystne, ale wyłącznie po to, aby dalej tę wojnę eskalować i obarczać Hezbollah odpowiedzialnością za ewentualne ataki. Jest możliwość wprowadzenia jakichś rozmów o zawieszeniu broni, ale w żaden sposób nie oznacza to końca tego konfliktu. Dla izraelskiego rządu w tym momencie mogłoby oznaczać upadek i rozpad koalicji - podsumowuje nasz rozmówca.