- W imieniu każdego, kto mógł stworzyć swoją historię jedynie w najwspanialszym narodzie na Ziemi, przyjmuję waszą nominację, aby być prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki - powiedziała w ostatnim dniu konwencji Partii Demokratycznej w Chicago wiceprezydentka USA Kamala Harris.
Amerykanie wybiorą 47. prezydenta 5 listopada 2024 roku. Harris mówiła, że te wybory są "najważniejsze w historii kraju", a CNN nazwał jej nominację "historyczną". - Ta historyczność ma wiele wymiarów. Kamala Harris kolejny już raz robi coś po raz pierwszy: tym razem jako pierwsza niebiała kobieta zdobyła nominację jednej z dwóch głównych partii w Stanach Zjednoczonych - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Magdalena Górnicka-Partyka, ekspertka digital marketingu, badaczka wizerunku Baracka Obamy i autorka podcastu o wyborach w Stanach Zjednoczonych. Jej zdaniem listopadowe głosowanie rozstrzygnie o stanie demokracji w USA, co podkreślała jeszcze kampania wyborcza Joe Bidena. - Chodzi o to, żeby zachować liberalną demokrację w obecnym kształcie, nie ryzykując tego, co jest zapisane w Project 2025 i uchronić Amerykanów przed drugą kadencją Donalda Trumpa - wyjaśnia nasza rozmówczyni. Jak dodaje, republikanin nie będzie już otaczał się umiarkowanymi doradcami, którzy mają doświadczenie w rządzeniu, ale wiernym sobie politykom, realizującym jego wolę.
Kamala Harris mówiła w swoim 45-minutowy wystąpieniu między innymi o prawach reprodukcyjnych, edukacji i zdrowiu, a także klasie średniej i jej wzmacnianiu. Magdalena Górnicka-Partyka wskazuje, że demokratka idzie do wyborów z hasłem "ekonomii szans". - Partia Demokratyczna na tej konwencji zaczęła mówić bardzo dużo o klasie robotniczej i ludziach pracujących w przemyśle. Oni zniknęli na kilka lat z pola zainteresowania demokratów. Hillary Clinton w swojej książce "Co się stało", gdzie pisze o przegranej z Trumpem, przyznaje, że przegrała, bo nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z mężczyznami, którzy nie poszli do college'u i zaczęli pracę w przemyśle - przypomina ekspertka.
- Partia Demokratyczna postanowiła ich odzyskać. To ciekawe, że w czasie całej konwencji były przekazy, które równie dobrze mogłyby paść z ust polityków Partii Republikańskiej. Nie od samego Trumpa, ale polityków starego typu, sprzed Trumpa. Wśród tych przekazów jest "wolność". Joe Biden skupiał się na tym, żeby bronić "demokracji", która jest pojęciem abstrakcyjnym - uważa badaczka. Podkreśla, że próbą dotarcia do nowej grupy elektoratu jest wybór Tima Walza na kandydata na wiceprezydenta. - Przy tak wyrównanych wyborach nie można bazować tylko na swoim, zadeklarowanym elektoracie. Trzeba sięgnąć po niezdecydowanych lub wyborców przeciwnej partii, którzy są rozczarowani i widzą, że partia nie ma dla nich ciekawej oferty. Harris ma potencjał i wzbudziła duży entuzjazm. W jej kampanii, zwłaszcza po tym, jak dołączył do niej David Plouffe, jeden z architektów sukcesu Baracka Obamy z 2008 roku, zmieniono "demokrację" na "wolność". Ona jest bardzo osobista i dotyczy każdego. Mamy wolność "do" czegoś, ale i "od" czegoś. To jest coś, z czym mogą się utożsamiać także republikanie. To jeden z ich fundamentów programowych. A teraz demokraci pokazali, że są otwarci na wyborców nie tylko z głównego elektoratu. To ważne, nowe i świeże - zaznacza Górnicka-Partyka.
Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na jeszcze jedną nowość, w jej opinii kluczową: demokraci nie dzielili Amerykanów, a kandydat na wiceprezydenta USA Tim Waltz mówił o wyborcach republikanów, że są sąsiadami. - Trump na konwencji republikanów wrócił do ostrej retoryki podziałów, kilka dni po zamachu na niego. Tutaj tego unikano. Atakowano Trumpa, ale nie jego wyborców, tak jak Hillary Clinton w 2016 roku, kiedy powiedziała, że jego wyborcy są "godni pożałowania". Z tymi "sąsiadami" szukają porozumienia. To odświeżenie przekazu i ustawienie przekazu na najbliższe 70 dni, które pozostały do wyborów - powiedziała ekspertka.
Kamala Harris mówiła o tym, że zawsze postawi kraj ponad swoje ambicje i przynależność partyjną. Jej wystąpienie wielokrotnie przerywały brawa 20 tysięcy demokratów zebranych w hali United Center w Chicago. - Kampania zmieniła się w starcie dwóch starych polityków w coś nowego. Ona wzbudziła emocje podobne do tych, które towarzyszyły Barackowi Obamie w 2008 roku - porównuje rozmówczyni Gazeta.pl. Zauważa, że krótka kampania i to, że do wyborów pozostało nieco ponad 70 dni, działają na korzyść Kamali Harris, ponieważ entuzjazm może wystarczyć do dnia głosowania 5 listopada. - Ona bardzo mocno stawia na biura w swing states, angażuje i mobilizuje wolontariuszy. To, że na razie prowadzi w sondażach, absolutnie nie przesądza jeszcze o wyniku. Zobaczymy, jak jej notowania wzrosną po konwencji, zwykle jest to wzrost ok. 5 pp - przypomina ekspertka. Hillary Clinton w podobnym czasie przed dniem wyborów miała 8 punktów procentowych przewagi nad Trumpem.
Donald Trump pojawił się w przemowach demokratów, którzy występowali w Chicago. Harris powiedziała, że to "niepoważny człowiek", jednak konsekwencje jego powrotu do Białego Domu "będą poważne". - To dobrze opisuje jej podejście do Trumpa. Ona nie gra w jego grę. Harris i Walz pokazują, że Trumpa można wykpić, że on jest dziwny, ale znacznie bardziej skupiają się na przekazie pozytywnym. Rzadko poruszają wątek wieku Trumpa - mówi Górnicka-Partyka.
Pytam o wyjście duetu Harris-Walz "poza krąg demokratów" - na konferencje prasowe, udzielanie wywiadów i debaty z konkurentami. Ekspertka zwraca uwagę, że właśnie debata Harris-Trump będzie najważniejszym punktem amerykańskiej kampanii. - To ustawi kampanię na pozostałe tygodnie. Prawdopodobnie usłyszymy prokuratorski ton wiceprezydentki. Co do wywiadów, myślę, że były celowo odwlekane. Harris najpierw chciała przedstawić program swojej partii, a dopiero później tłumaczyć go dalej. W przeszłości Harris miała problemy z mediami, teraz myślę, że złagodziła ton wobec dziennikarzy. Nie odbiera ich jako prokuratorka, ale jako polityczka - wskazuje Górnicka-Partyka.
Konwencja demokratów trwała cztery dni. Ze sceny przemawiali byli prezydenci, najbardziej wpływowe osoby w partii, kandydat na wiceprezydenta, mąż kandydatki. Czy któreś z wystąpień było na tyle płomienne, że mogło przeważyć szalę zwycięstwa na stronę Harris? - Tu jeszcze bym się wstrzymała - odpowiada nasza rozmówczyni. - Najlepsze wystąpienie miała Michelle Obama. Była ostra, atakowała Trumpa i mówiła, że praca, o którą się ubiega, jest jedną z tych "czarnych", z których kpił. Wzbudziła ogromny entuzjazm i najlepiej rezonowała z odbiorcami. Bardzo dobrze wypadła też Hillary Clinton, która przestała być tą, która przegrała z Trumpem, ale wytyczyła szlak Harris. Ona wystąpiła w bieli, kolorze sufrażystek, który miała założyć po zwycięstwie w 2016 roku, ale nie mogła tego zrobić. Teraz już tak. I myślę, że to było dla niej oczyszczające i uwalniające - wymienia Górnicka-Partyka.
Na koniec rozmowy pytam o jeszcze jedną kobietę - Taylor Swift. - Kampania Kamali czerpie dużo z trasy Taylor "The Eras Tour". Uczestnicy konwencji wystąpili w bransoletkach przyjaźni [które noszą fani Swift - przyp. red.], np. Josh Shapiro i córka Tima Walza. Jest duże zapożyczenie z popkultury. Mamy ruch "Swifties for Kamala", który prowadzi informacje wśród fanów, zachęca do wyborów, mobilizuje generację Z. Tego nikt wcześniej nie robił, pierwszy raz robi to Kamala. Wszyscy czekają na poparcie Taylor Swift. W 2020 roku poparła Bidena i Harris, więc wydaje się, że teraz to zrobi. Takiego poparcia chyba pragnie też Trump, bo wrzucił do sieci zmanipulowane przez AI zdjęcie "Swifties for Trump" - opowiada ekspertka.
Cztery lata temu Taylor Swift upiekła ciasteczka z logotypem kampanii Biden-Harris i zamieściła to w swoich social mediach. - Udzieliła im poparcia w kreatywny sposób i spodziewam się w tym roku czegoś podobnego - podsumowuje Magdalena Górnicka-Partyka.