Sytuacja Ukrainy staje się coraz trudniejsza. W ostatni weekend Rosjanie zdobyli kolejne miejscowości w obwodzie donieckim. Ucierpiało także miasto Wochańsk na północ od Charkowa, gdzie siły rosyjskie wystrzeliły sześć bomb. W obliczu rosnącej przewagi Rosji na froncie i nieco słabnącej pomocy ze strony sojuszników Ukrainy prezydent Wołodymyr Zełenski postawił na walkę dyplomatyczną.
Zełenski we wtorek 30 lipca podkreślił, że Rosja powinna wziąć udział w kolejnym szczycie pokojowym. Pierwszy odbył się w czerwcu, w Szwajcarii. Wówczas wśród kilkudziesięciu krajów zabrakło nie tylko przedstawiciela Rosji, ale także Chin, które odrzuciły zaproszenie.
- Większość świata uważa dziś, że Rosja musi być reprezentowana na drugim szczycie w listopadzie, w przeciwnym razie nie osiągniemy znaczących rezultatów - powiedział prezydent na spotkaniu z francuskimi mediami zorganizowanym w mieście Równe na zachodzie Ukrainy. - Ponieważ cały świat chce, żeby zasiedli przy stole, nie możemy być temu przeciwni - dodał, cytowany przez AFP. Jak podkreślił prezydent, nie chce on jednak mediacji Pekinu. Zamiast tego wezwał Chiny do wywarcia presji na Rosję. - Jeśli Chiny zechcą, mogą zmusić Rosję do zakończenia tej wojny - powiedział.
Cytowany przez francuski "Le Monde" Zełenski odniósł się do kolejnego z etapów prowadzących do zakończenia wojny, jakim jest przeprowadzenie referendum. Prezydent Ukrainy nie wykluczył takiej możliwości. Postawił jednak jeden warunek. - Naród ukraiński musi tego chcieć. Szczerze mówiąc, nie jest to najlepsza opcja, ponieważ mamy do czynienia z Putinem i będzie to dla niego zwycięstwo, jeśli zajmie dla siebie część naszych terytoriów - ocenił.
Co ważne, Zełenski podkreślił, że jego zdaniem Ukraina nie powinna starać się odzyskać swoich terytoriów siłą. To naraziłoby kraj na potencjalne straty w ludziach. Zamiast tego kolejny raz przekonywał do powzięcia środków dyplomatycznych. - Opcja ta wiąże się z dużymi stratami w ludziach i stratą czasu. Możemy zwrócić nasze terytoria środkami dyplomatycznymi - powiedział.
Niemiecki "Die Welt" donosi z kolei o rosnących niepokojach wśród personelu wojskowego i dyplomatów z UE oraz NATO. Rozmówcy z Brukseli niemal jednoznacznie podkreślili, że nie mają już złudzeń, jakoby Ukraina miała osiągnąć narzucony sobie cel odzyskania Półwyspu Krymskiego. Teren ten Rosja zaanektowała już w 2014 roku. - Ukraina nie wygra - mówili zgodnie, cytowani przez dziennik. Dla Kijowa oznaczałoby to utratę nie tylko wspomnianego Krymu, ale także innych ziem podbitych przez rosyjskie wojska.
W kontrze do sceptycznych opinii stanął jeden z wysokich rangą środkowoeuropejskich dyplomatów. - Celem Zachodu jest, aby Ukraina była w stanie utrzymać swoje pozycje w tym roku. Zakładamy, że Rosja powoli wyczerpie swoje siły wiosną 2025, siła rosyjskiej ofensywy znacznie przygaśnie, a z kolei Ukraina ponownie zacznie przejmować inicjatywę militarną - oświadczył. Mimo to większość rozmówców "Die Welt" podkreśliła, że najbardziej prawdopodobną opcją będzie zawieszenie broni. To ma zbliżać się wielkimi krokami, bez względu na to, kto zostanie nowym przywódcą USA.