Poznajcie Johna - to pięćdziesięcioletni biały mężczyzna. Jest żonaty, ma niewielkie wykształcenie. Całe życie pracował fizycznie. John stracił w ubiegłym roku pracę, zajmuje się czymś dorywczo, ledwo wiąże koniec z końcem. Ma konserwatywne poglądy, co tydzień chodzi na Mszę Świętą. Sprzeciwia się napływowi nielegalnych imigrantów. I co najważniejsze - pragnie zmiany.
John to typowy wyborca Donalda Trumpa. To właśnie dzięki rzeszy osób, które mają podobne życiowe doświadczenia lub poglądy, populistyczny republikański kandydat został wybrany 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Kandydat Republikanów był uznawany za osobę spoza "establishmentu", krytycznie wypowiadali się o nim nawet członkowie jego partii. A to, paradoksalnie, zadziałało na jego korzyść - 8 na 10 osób chcących zmiany w polityce i zmęczonych tymi samymi twarzami oddało głos na Donalda Trumpa - podaje CNN.
- W czasie kampanii, wykorzystując brak zaufania Amerykanów do rządu, wielokrotnie powtarzał, że "przepędzi darmozjadów", będzie bronił interesów zwykłego obywatela. Mówił, że jest człowiekiem z zewnątrz - komentuje amerykanista prof. Longin Pastusiak.
Sondaże wskazują, że Donald Trump zwycięża wśród osób dojrzałych - wygrywa w grupach 45-64, a także 65+ - a zatem wśród tych, dla których są to już kolejne wybory w życiu. Trump przegrał wśród młodych wyborców, którzy głosowali pierwszy raz.
W grupie wiekowej 18-29 lat na Clinton zagłosowało 55 proc. wyborców, na Trumpa - 37 proc. W grupie 30-44 proc. przewaga spada, ale nadal jest wysoka - 50 proc. dla Clinton, 42 proc. dla Trumpa.
Donald Trump rzeczywiście okazał się idealnym kandydatem tych, którzy czują się wykorzystani przez system i obecne władze, którym wiedzie się gorzej i zarabiają mniej pieniędzy. Jak wynika z informacji CNN, wśród osób oceniających swoją sytuację finansową za pogarszającą się, aż 78 proc. wybrało kandydata Republikanów.
- Trump dotarł do obywateli, którzy jeszcze cierpią z powodu kryzysu gospodarczego z 2008 r. Klasa średnia lub biedniejsza czuje się niedowartościowana, obciąża władze amerykańskie za zbyt wolne wydobywanie kraju z dna - mówi prof. Pastusiak.
Zrobili to, bo Trump zapewniał wielokrotnie "powrót" miejsc pracy do Stanów Zjednoczonych. Wytykał władzy, że pozwoliła na to, by inwestorzy szukali pracowników nie w Stanach, a np. w Chinach i Meksyku. Krytykował Billa Clintona, męża Hillary Clinton, za to, że nie zablokował umowy handlowej NAFTA podpisanej w latach 90. przez USA, Kanadę i Meksyk.
Kandydat Republikanów znany był z ostrych wypowiedzi o imigrantach, opowiedział się za deportacją nielegalnych mieszkańców USA. Mówił o Meksykanach, że wielu z nich to "gwałciciele", którzy szerzą przestępczość w Ameryce. Zapowiedział budowę muru na granicy z Meksykiem. Odnośnie Muzułmanów przekonywał, że do USA powinny być wpuszczane tylko te osoby, które "dzielą amerykańskie wartości". Sugerował, że Muzułmanie są źródłem terroryzmu.
Takie komentarze przekonały białych, niewykształconych wyborców. Trafiły do nich sugestie Trumpa mówiące o tym, że osoby z zewnątrz to zagrożenie dla ich kraju, a także obietnice postawienia na nogi rynku pracy - w rezultacie ponad połowa z białych, niewykształconych Amerykanów oddała na niego głos.
Jednocześnie, co nie było zaskoczeniem, większość Latynosów zagłosowała na Clinton. Nie było ich jednak tak wielu, jak można się było spodziewać. Zagłosowało na nią 65 proc. z nich, na Trumpa - prawie jedna trzecia (29 proc.). Dla porównania, w 2012 r. Baracka Obamę poparło 71 proc. Latynosów.
88 proc. czarnoskórych osób zagłosowało na Hillary Clinton, a jedynie 8 proc. zagłosowało na Trumpa - podaje CNN.
- Jeśli dosłownie przyjrzeć się temu, co mówił Trump w kampanii wyborczej, to można dojść do wniosku, że obraził miliony ludzi. To nie zaszkodziło jego wizerunkowi, bo dla Amerykanów było ważniejsze to, że nigdy nie zajmował stanowiska obieralnego, że jest niezależny ekonomicznie - twierdzi prof. Longin Pastusiak.
Trump podczas jednej z debat w sposób kategoryczny sprzeciwił się dokonywaniu aborcji, w przeciwieństwie do Hillary Clinton, która dała prawo wyboru kobietom. W wywiadach mówił też, że nie popiera legalizacji związków homoseksualnych, chociaż ma wśród przyjaciół wielu gejów.
Zachowanie kandydata Republikanów musiało spodobać się tym, dla których ważne są wartości promowane przez Kościoły i związki wyznaniowe. Dlatego też nie dziwi fakt, że ponad połowa osób, które są praktykującymi wyznawcami religii, zdecydowała się wybrać Trumpa. Republikanin zwyciężył wśród protestantów, katolików, mormonów.
Niechęć do wspierania środowisk homoseksualnych spowodowała z kolei, że Hillary Clinton miała miażdżącą przewagę wśród środowisk LGBT - wybrało ją 78 proc. reprezentantów tej grupy. Tylko 14 proc. wybrało Trumpa.
Zobacz także: Dlaczego ludzie boją się prezydenta Trumpa?