Dwa słowa kontekstu: o co chodzi z tą konwencją? To kilkudniowy partyjny zjazd, którego głównym punktem będzie przyjęcie nominacji prezydenckiej przez Kamalę Harris i jej kandydata na wiceprezydenta Tima Walza. Gdyby Harris nie zabezpieczyła wcześniej poparcia wystarczającej liczby demokratycznych delegatów, z nominacją na konwencji byłyby większe emocje. Ale zabezpieczyła - więc teraz to głównie święto, która ma skonsolidować partię, wzmocnić kampanijny przekaz i zbudować jeszcze większy entuzjazm wobec kandydatury Kamali. Jest dużo przemówień, dużo wzruszeń, a po wszystkim najpewniej zobaczymy rosnące słupki demokratów w sondażach (bo tak to właśnie zwykle wygląda).
To zapraszam - sprawdźmy, jakie były najważniejsze punkty programu pierwszego wieczoru, i co ciekawego zadziało się potem w internecie.
Główne, blisko godzinne przemówienie wieczoru - tak naprawdę pożegnalne, podsumowujące życie i polityczną karierę ustępującego prezydenta. Joe Biden mówił i o swojej młodości, i o sukcesach administracji demokratów, i, rzecz jasna, o Kamali Harris. Ale także o Donaldzie Trumpie, którego w jednym z najmocniejszych kawałków nazwał "przegranym". Były łzy wzruszenia (i u słuchaczy, i u prezydenta), były owacje i skandowanie "Dziękujemy, Joe". To wdzięczność - trudno interpretować to inaczej - i za cztery lata kadencji Bidena, i za to, że jednak zrezygnował z marzeń o kolejnej.
Bidena na scenę wprowadzała córka Ashley, która w swoim krótkim wystąpieniu nazwała go "OG girl dad". W sieci krążą już porównania interakcji ojciec-córka na konwencji demokratów i republikanów.
Clinton swoją własną - przegraną z Trumpem - kampanię osiem lat temu budowała m.in. na tym, że oto po raz pierwszy kobieta ma aż tak duże szanse zostać prezydentką USA. Narracja o historycznej szansie na pierwszą kobietę w Białym Domu bardzo mocno wybrzmiała także w jej przemówieniu tego wieczoru. Clinton przywoływała postaci Shirley Chisholm (czarnoskórej kongresmenki, która postanowiła kandydować w wyborach prezydenckich już w roku 1972) i Geraldine Ferraro (pierwszej Amerykanki, która dostała wiceprezydencką nominację). "Chcę, żeby moje wnuczęta i ich wnuczęta wiedziały, że tu byłam". "Tak bym chciała, żeby mogły nas teraz zobaczyć moja matka i matka Kamali. Powiedziałyby: do przodu! Shirley i Gerry powiedziałyby: do przodu!" - wołała ze sceny Clinton.
Sztab Kamali Harris postanowił dać platformę jednej z najważniejszych twarzy lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej. Nowojorska kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez nie zostawiła suchej nitki na Trumpie za jego przysługi dla milionerów i wielkiego biznesu. To było bardzo godnościowe przemówienie, skierowane w dużej mierze do amerykańskich pracowników (AOC wymieniała m.in. pracowników fabryk czy sieci fast food). Jak mówiła: "Odkąd zostałam wybrana do Kongresu, republikanie, żeby mnie zaatakować, mówią mi, że powinnam wrócić za bar. I wiecie co? Mogłabym - w każdej chwili! Bo nie ma nic złego w tym, że człowiek zarabia pracą własnych rąk!".
W sieci pojawiły się porównania speechu AOC do tego, który wygłosił Barack Obama na konwencji demokratów w 2004 r. - i który ocenia się jako kluczowy dla faktu, że cztery lata później sam wywalczył prezydencką nominację. W stosunku do Ocasio-Cortez taka wizja przyszłości to raczej wyraz pobożnych życzeń amerykańskiej lewicy - ale rzeczywiście jej wiecowy talent robi wrażenie.
Prawo do przerwania ciąży - dawniej zagwarantowane w całych Stanach, po decyzji trumpistowskich nominatów w Sądzie Najwyższym już nie - to nieprzerwanie jeden z głównych wątków kampanii Harris. W poniedziałek w Chicago na scenie pojawiły się trzy kobiety, które opowiedziały o swoich dramatycznych doświadczeniach po zmianie prawa. To historie bliźniaczo podobne do tych, które doskonale znamy z Polski - o odsyłaniu ze szpitala do szpitala i strachu, czy ciąża nie skończy się śmiercią, bo lekarze tak bardzo będą chcieli "ratować płód". Sala zamarła, kiedy aktywistka Hadley Duvall opowiedziała o tym, jak - zgwałcona przez ojczyma - sama zaszła w ciążę jako dwunastolatka. "Co jest takiego pięknego w dziecku, które musi nosić dziecko własnego rodzica?" - zapytała retorycznie, odnosząc się do słów Trumpa o tym, że zakaz przerywania ciąży to piękna rzecz.
Tak amerykański, jak tylko się da, kto nie wierzy, niech ogląda, ale naprawdę - jest lądowanie na księżycu, kowboj na koniu i flagi, przez które prześwieca zachodzące słońce. W tle kampanijna piosenka Harris, czyli "Freedom", w nowej wersji. Beyoncé (która po rezygnacji Bidena błyskawicznie wsparła Harris) początek utworu w klipie śpiewa a cappella.
A co się nie podoba antyfanom Kamali? Na Twitterze wybijają się dwa dziwne wątki. Pierwszy to zwrócenie uwagi na sposób, w jaki mąż Harris, Doug Emhoff, przytula swoją córkę Ellę. Zrzut ekranu jest wykadrowany tak, żeby się wydawało, że Emhoff trzyma rękę na pasku córki, w podejrzanie erotycznym geście. Tak naprawdę ten "pasek" to górny brzeg krzesła, na którym dłoń opiera też Ella. W odpowiedziach na cytowany poniżej tweet ludzie wrzucali zresztą ten szerszy kadr.
Z kolei publicystka konserwatywnego "The Washington Times" (dziennika założonego przez szefa takiego bardzo kontrowersyjnego religijnego ruchu) oburzyła się, że na konwencji rzekomo nie było damskich ubikacji, tylko jakieś gender neutral. Damskie ubikacje były - wystarczy rozwinąć zdjęcia publikowane w odpowiedzi na jej post. Ale jeśli tak właśnie wygląda poziom dział, które prawica wytacza wobec przeciwników, to demokraci pierwszy wieczór konwencji mogą uznać za udany.