Przedstawiciele NSZZ "Solidarność" podpisali porozumienie z rządem 7 kwietnia. Niemalże dokładnie 2 miesiące później, 6 czerwca grupa posłów PiS na czele ze Zbigniewem Dolatą proponuje projekt ustawy, która - zgodnie z zapisami porozumienia - ma wprowadzić zmiany w Karcie Nauczyciela i kilku innych ustawach (m.in. o dochodach jednostek samorządu terytorialnego i Prawo oświatowe).
Jednymi z najważniejszych punktów projektu ustawy jest podwyższenie średniego wynagrodzenia nauczycieli. Od września 2019 do 31 grudnia 2019 roku podwyżki mają wynieść 9,6 proc. W związku z tym zasadnicze wynagrodzenie nauczyciela stażysty będzie wynosić 2782 zł, kontraktowego - 2862 zł, mianowanego - 3250 zł, a dyplomowanego - 3817 zł - wszystkie kwoty brutto.
Do tego mają jednak dochodzić dodatki, m.in. dla wychowawcy w wysokości minimum 300 zł. Ma się również pojawić nowe świadczenie dla nauczyciela stażysty w wysokości 1000 zł.
Jak czytamy w ustawie, "dodatkowy skutek finansowy podwyższenia od 1 września 2019 r. wynagrodzeń nauczycieli zatrudnionych w szkołach i placówkach prowadzonych przez jednostki samorządu terytorialnego będzie uwzględniony m. in. w zwiększonej kwocie części oświatowej subwencji ogólnej na 2019 r.". Wzrost wynagrodzenia dla nauczycieli w przedszkolach ma być zapewniony przez samorządy terytorialne. Na kolejne lata wydatki te mają być uwzględnione w ustawach budżetowych.
- Kwestia zabezpieczenia środków na wzrost wynagrodzeń budziła nasze wątpliwości już w kwietniu i marcu. Na ten moment, skoro się nie nowelizuje ustawy budżetowej, a co za tym idzie jej kwoty bazowej, to znaczy, że samorządy nie otrzymają na te podwyżki nawet złotówki. I to jest bardzo poważny problem. Drugi, który już zresztą stawialiśmy wtedy, to jest wzrost wynagrodzeń tylko do 31 grudnia. Ale co będzie dalej? - komentuje w rozmowie z Gazeta.pl wiceprezes ZNP Krzysztof Baszczyński.
Co ciekawe, w projekcie ustawy znajdziemy również zapisy o skróceniu ścieżki awansu zawodowego i powrotu do oceny pracy sprzed 1 września 2018 r. (z uwzględnieniem opinii rady rodziców). Oznacza to powrót do stanu, który obowiązywał zanim minister edukacji narodowej Anna Zalewska wprowadziła swoją reformę.
- To jest powrót do rozwiązań, które obowiązywały przed wrześniem 2018 roku, przeciwko czemu bardzo protestowaliśmy. Pojawia się pytanie, po co nam to wszystko było. Po co nam było tworzyć prawo w takim chaosie. My przecież przeciwko temu mocno protestowaliśmy, apelowaliśmy do posłów i senatorów, aby nam tego nie robili. Ale nam to zrobili. Teraz się z tego wszystkiego wycofują. I dobrze, to jest sprawa, na którą czekaliśmy - komentuje Krzysztof Baszczyński.
Według niego jednak taki krok to przyznanie się do porażki. - I to nie tylko minister Zalewskiej, ale również posłów, którzy tak przekonywali nas, że to są bardzo dobre rozwiązania, a którzy za chwilę będą mówić zupełnie co innego. Wraca się do rozwiązań, które obowiązywały przez wiele lat, a które Parlament po prostu poprawił - dodaje wiceprezes ZNP.
- Dzisiaj mnie bardziej interesuje, jak ten projekt będzie procedowany. Czy to będzie przedmiotem prac tylko na sali plenarnej, czy będzie dyskutowane w komisji merytorycznej? Nie wszystko jest przez nas akceptowane, bo pewne rzeczy są niedopowiedziane. Myślę, że po to byłaby komisja, żeby można było uzyskać odpowiedź m.in. na pytanie, kto za te zmiany zapłaci - podsumowuje Krzysztof Baszczyński i dodaje, że ZNP do oceny projektu przystąpi we wtorek.