Na początku zeszłego roku Zdzisław Jedynak, były kierownik bytomskiego oddziału Archiwum Państwowego, przed wejściem do warszawskiego zoo odkrył odlanego w brązie śpiącego lwa. Zorientował się, że to zaginione dzieło Theodora Kalidego, które jeszcze pół wieku wcześniej stało w Bytomiu w parku koło palmiarni. To nie była zwykła rzeźba ogrodowa. Pierwotnie stanowiła element pomnika mieszkańców powiatu bytomskiego poległych w wojnie francusko-pruskiej 1870-1871, który stał centralnie na rynku w Bytomiu.
Od tego odkrycia trwa batalia miasta o odzyskanie lwa. Ruch Autonomii Śląska zorganizował nawet akcję wysyłania apeli do włodarzy Warszawy o zwrócenie cennej rzeźby. Kilkaset listów i maili poskutkowało. Urzędnicy obiecali, że zwrócą lwa, gdy tylko będzie pewność, co do jego pochodzenia.
Przemysław Nadolski, historyk z Bytomia, na miejscu zbadał rzeźbę. - Bytomski lew powstał w 1873 rok w odlewni Gladenbecka w Berlinie. W Archiwum Państwowym w Katowicach jest zestawienie kosztów budowy pomnika wykonanego przez ten zakład. Z całą pewnością stwierdzić można, że rzeźba znajdująca się obecnie w Warszawie pochodzi z bytomskiego pomnika - przekonuje historyk.
Jednak ekspertyzy nie wystarczyły warszawskim konserwatorom. Wykonali własne śledztwo. - Takich lwów Kalide zrobił kilkanaście. Odkryliśmy je m.in. w Polsce, Czechach i Niemczech. Nie ma żadnych podstaw, aby uznać, że do lwa z warszawskiego zoo Bytom ma jakieś prawa - tłumaczy Agnieszka Kasprzak-Miler z biura stołecznego konserwatora zabytków.
Kilka dni temu lew zniknął, bo... pojechał do Gliwic. Tam w Zakładach Urządzeń Techniczny, gdzie przed ponad stu laty często odlewano dzieła Kalidego, powstanie kopia lwa. - Postanowiliśmy zrobić bytomianom prezent. Damy im identyczną kopię rzeźby, co zakończy spór - mówi Maciej Rembiszewski, dyrektor zoo.
- Nawet kolor ma być identyczny, bo rzeźba zostanie odpowiednio spatynowana - wyjaśnia Kasprzak-Miler.
Jednak propozycja Warszawy spotkała się z oburzeniem na Śląsku. - Będę apelował do władz Bytomia, by nie przyjmowały tego daru - mówi zdenerwowany Jerzy Gorzelik, przewodniczący RAŚ-u, historyk sztuki. Dodaje, że dowody, jakie dostarczono stolicy, są niepodważalne. - Nie ma żadnych powodów, byśmy mieli się zadowolić tylko kopią. Urzędnicy warszawscy postępują arogancko, podważają nasze ekspertyzy dziecinnym tłumaczeniem. Ich propozycja jest niesmaczna, bo zapominają, że to pomnik poległych żołnierzy, kawałek naszej historii - mówi Gorzelik.
Także bytomski magistrat jest nieugięty. - Nie przyjmiemy tej kopii, bo nie o nią się staraliśmy - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Bytomiu. Zapowiada, że miasto będzie walczyć o lwa aż do skutku.