Podczas wczorajszej wizyty sekretarza generalnego NATO Jaapa de Hoop Scheffera w Moskwie mówiono przede wszystkim o wspólnej walce z terroryzmem i przemytem narkotyków produkowanych w Azji Środkowej. To wspólne cele Rosji i NATO, ale kiedy rosyjscy rozmówcy Scheffera przechodzili do szczegółów, okazywało się, że obie strony zupełnie inaczej wyobrażają sobie ich realizację.
Rosjanie potwierdzili wczoraj m.in. swój sprzeciw wobec NATO-wskich patroli na Morzu Czarnym, które zdaniem Zachodu mogłyby poprawić bezpieczeństwo w regionie. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uchylił się też od odpowiedzi na pytanie, dlaczego Rosja sprzeciwia się międzynarodowemu śledztwu w sprawie masakry w uzbeckim Andiżanie. Powtarzał, że Azja Środkowa stoi wobec groźby muzułmańskiego terroryzmu.
Zdaniem Ławrowa Afganistan i Pakistan nadal są matecznikami terrorystów przenikających m.in. do Rosji. To pośredni zarzut wobec Zachodu, bo Moskwa już wielokrotnie sugerowała, że w tych krajach szkolą się m.in. czeczeńscy bojownicy "korzystający ze wsparcia niektórych wywiadów". Ugodowo nastawiony de Hoop Scheffer nie podejmował się wczoraj publicznej polemiki.
Ze strony rosyjskiej nie padły natomiast żadne poważne deklaracje w sprawie perspektyw rozszerzenia NATO na obszarze poradzieckim. Wprawdzie w środę rzecznik rosyjskiego MSZ mówił, że ekspansja NATO nie ma "uzasadnień geograficznych", ale bliższe pozycji Kremla są chyba stwierdzenia szefa MON Siergieja Iwanowa, który niedawno wyznał, że "jeśli np. Ukraina zechce wstąpić do NATO, to Moskwa będzie musiała to po prostu zaakceptować".