Większość Polaków uważa, że katastrofa smoleńska to zwykły wypadek lotniczy - wynika z sondażu przeprowadzonego dla "Gazety Wyborczej". Wskazują, że do katastrofy doprowadziły naciski na pilotów (32 proc.), błędy pilotów lub kontrolerów lotów (30 proc.), ogólny bałagan (29 proc.). Ale dla aż 23 proc. pytanych wydarzenia sprzed czterech lat to wynik zamachu lub spisku.
Zdaniem Jarosława Gugały z telewizji Polsat wpływ na to, że tak wiele osób wierzy w zamach, ma m.in. postawa dziennikarzy. - Media w sprawie katastrofy smoleńskiej pracowały fatalnie: szukając sensacji, łapiąc się każdego szczegółu, z którego można zrobić sensację. Jest cała grupa mediów, które zarobiły na tym ogromne pieniądze. Robiły to z upadlającej chęci zysku. Walnijmy się w pierś - my, media, robiliśmy ludziom wodę z mózgu! - apelował w "Poranku Radia TOK FM".
Choć według Gugały wszyscy dziennikarze powinni posypać głowy popiołem, to są media, które zrobiły szczególnie dużo złego. Do grupy tych, którzy zarobili na katastrofie smoleńskiej, zaliczył "Gazetę Polską", która "trzykrotnie zwiększyła nakład". Dostało się nawet gazecie, którą - jak przyznał dziennikarz Polsatu - cenił najbardziej.
Poszło oczywiście o słynny artykuł na temat śladów trotylu odnalezionych we wraku prezydenckiego samolotu, z października 2012 roku. - "Rzeczpospolita" wysnuła z tego wniosek, że doszło do zamachu. A nie miała do tego prawa - ocenił dziennikarz.
Oskarżenia oburzyły Tomasza Wróblewskiego, który w czasie publikacji tekstu był redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej". - Nikt nie wysnuł wniosku, że doszło do zamachu! - ripostował. - W swoim komentarzu nie wezwałem do weryfikacji wszystkich ustaleń. Napisałem, że trzeba informować o ustaleniach. A przecież ekspertyza dotycząca detektorów, to była informacja, która od miesięcy była w prokuraturze. Ale nie była podana do publicznej wiadomości.
Według byłego szefa "Rzeczpospolitej", jeśli media faktycznie robiły ludziom wodę z mózgu, "to także dlatego, że same były dezinformowane, podawały informacje np. otrzymywane od strony rządowej". - Media mają obowiązek weryfikowania, sprawdzania informacji, a nie publikowania każdej plotki, którą usłyszą - nie przerywał ataku Jarosław Gugała. Jego zdaniem informacja o znalezieniu śladów materiałów wybuchowych zasługiwała na mały tekst w głębi numeru "Rz". A nie na "wywalanie na pierwszą stronę" z sugestią, "że to był zamach". - Zrobiliście wielką awanturę i ponieśliście tego konsekwencje.
Przypomnijmy, że publikacja "Rz" wywołała prawdziwe trzęsienie ziemi. Posady stracili nie tylko autor tekstu Cezary Gmyz i redaktor naczelny Tomasz Wróblewski. Zwolnieni zostali też szef działu krajowego Mariusz Staniszewski i zastępca redaktora Bartosz Marczuk.
Powściągliwy w krytykowaniu "Rzeczpospolitej" był Paweł Lisicki. Nie tylko dlatego, że sam kierował dziennikiem. Dziś pracuje z Tomaszem Wróblewskim w jednej redakcji. Ale mimo to przyznał, że słynny tekst Cezarego Gmyza mógł być odczytany tylko w jeden sposób. - Świadczy o tym choćby wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, z konferencji zorganizowanej w dniu publikacji artykułu. Prezes PiS mówił o zbrodni, morderstwie 96 osób. Czyli taki odbiór był zamierzony. Pewnie trzeba było ostrożniej konstruować tekst. Wystarczyłoby więcej wątpliwości i znak zapytania - oceniał w "Poranku Radia TOK FM".