"Gazeta Wyborcza" ujawnia, że pieniądze ze zbiórki na ratowanie Stoczni Gdańskiej przeznaczono m.in. na zapomogi i bezzwrotne pożyczki dla członków "Solidarności". Ich wypłatę uzależniano od udziału w związkowych pikietach. Chciałeś chwilówkę? Trzeba było pokazać się na wiecu, a najlepiej pojechać na manifestację - mówi "Gazecie Wyborczej" jeden ze stoczniowców. - To pokazuje, w jaki sposób "Solidarność" organizuje protesty społeczne. Czy one są motywowane rzeczywiście niezadowoleniem pracowników i głęboką frustracją, czy może jednak tym, że za wyjazd na manifestację dostaje się pieniądze? - zastanawiała się w Poranku Radia TOK FM Dominika Wielowieyska.
- Związki nie dbają o to, żeby nie było bezrobocia, żeby było lepiej - mówił podczas spotkania publicystów Paweł Wroński z "Gazety Wyborczej". - Dbają o interes swoich członków - tłumaczył. - Działaczy. To inna kategoria - sprostowała Wielowieyska. - Związkowcom najlepiej bronić swoich interesów w Warszawie. A każde wojsko jest opłacane, każdy żołnierz dostaje żołd. Nie mam co do tego złudzeń - mówił dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Wroński opowiadał, że jeszcze jako reporter uliczny był na związkowej demonstracji. Członkinie związku zawodowego podeszły do niego i wypytywały, gdzie jest jeden ze sklepów, bo dostały do niego bony zakupowe. - Różne takie rzeczy się odbywają, one nie wyglądają za dobrze. Synowi mówię: ucz się, zostaniesz związkowcem w KGHM - zażartował Wroński.
- Też nie czuję się wstrząśnięty. Wygląda na to, że to brzydki element tzw. profesjonalizacji - zauważył przekornie Paweł Lisicki z "Do Rzeczy". - Do Warszawy przyjechało 100 tys. profesjonalistów w blokowaniu miasta - śmiał się Piotr Kraśko z Wiadomości TVP. Lisicki przypomniał, że zorganizowana w maju ubiegłego roku blokada Sejmu była "bardzo profesjonalna". - Opasano parlament przy pomocy niewielkiej w gruncie rzeczy liczby działaczy. Cała polska o tym mówiła. A poziom sprzeciwu społecznego był niewielki wobec tamtych zmian - mówił Lisicki, odnosząc się do podwyższenia wieku emerytalnego, które było przyczyną protestu.
- Nie jestem tym zbulwersowany - przyznał Kraśko. - Demonstracje to barometr nastrojów społecznych. Siłę związków mierzymy tym, ile ludzi jest w stanie zmobilizować, żeby przyjechali do Warszawy. Jeśli biorą pieniądze, trochę zaburza to obraz sytuacji. Że oni są wściekli i źli, to prawda. Ale to nie tak, że ktoś przyjedzie pod kancelarię premiera, którego popiera, ale ponieważ ktoś zapłacił 20 czy 50 zł, to będzie krzyczał, że premier musi odejść. Stopień mobilizacji, żeby przyjechać pod kancelarię premiera, być może jest zależny od tego, czy jest dofinansowanie. Ale jeśli jest to zgodne z prawem, to w porządku - tłumaczył szef Wiadomości.
- Problemem są zawodowi związkowcy, ale tu mówimy o patologiach - zauważył Wroński. - Podczas demonstracji był jakiś czas temu związkowiec, którego wszyscy przezywali Zizi, od "zdesperowany związkowiec". Bez przerwy krzyczał dramatycznym głosem, że głodujemy. A sam był poważnej tuszy - zakończył Wroński.