Według badań ludzie są coraz bardziej sfrustrowani randkowaniem online, aplikacje randkowe, w tym te najpopularniejsze, odnotowują spadki, jeśli chodzi o liczbę pobrań. Firma Match, właściciel aplikacji takich jak Tinder, Meetic, OKCupid czy Hinge, od ponad roku informuje o istotnym odpływie użytkowników. Czy to koniec ery randkowania w sieci?
Nie sądzę, aby w najbliższym czasie ludzie zrezygnowali na masową skalę z korzystania z aplikacji randkowych. Największa – Tinder – ma obecnie około 80 mln użytkowników. Twórcy aplikacji tak łatwo się nie poddadzą i wciąż będą starali się trafiać w potrzeby swoich użytkowników. Bo to jest po prostu bardzo dobry biznes.
Nie zmienia to jednak faktu, że w ciągu ostatnich 12 lat – odkąd powstał Tinder – bardzo wiele się wydarzyło. Wiele osób znalazło partnera na stałe, ale równie wiele osób zdążyło zebrać sporo negatywnych doświadczeń w związku z randkowaniem online. Na tyle negatywnych, aby w ogóle zrezygnować z tej formy nawiązywania kontaktu. A inni wciąż na zmianę to wylogowują się z systemu randkowania online, to do niego wracają.
Zmęczenie i frustracja związane z randkowaniem w sieci to powszechny problem wśród twoich klientów?
Bardzo! I nie tylko klientów, ale też koleżanek, które często dzielą się ze mną swoimi doświadczeniami. Ta frustracja bierze się z kilku powodów.
Ludzie są przede wszystkim zmęczeni tym, że traktowani są jak produkt, po który nie wiadomo, czy ktoś będzie chciał sięgnąć. Kluczem jest to, aby się dobrze sprzedać. Pytanie, na ile stworzona przez nas wersja wirtualna jest spójna z wersją realną i czy ktoś tę wersję realną będzie chciał bliżej poznać, zaakceptować. Kolejna rzecz – nie jesteśmy jedynym produktem na półce, ale konkurujemy z wieloma innymi. Jednym ten wyścig za lajkami idzie nieźle, dla innych to zgroza i wieczna walka o uwagę. Dotyczy to niestety zwłaszcza mężczyzn. Więcej kobiet niż mężczyzn korzysta na przykład z Tindera, w dodatku mężczyźni rzadziej zdobywają lajki.
Mój znajomy, bardzo zmęczony randkowaniem online, napisał mi: "Kobiety mają za duży wybór. Zerknąłem raz do Tindera koleżanki. Miała pełno matchy [z ang. dopasowanie, para – przyp. red.], mnóstwo wiadomości, większość w ogóle nieodczytanych".
Heteroseksualni mężczyźni, zwłaszcza ci, którzy muszą się bardzo postarać, żeby kogoś poznać, mają w aplikacjach po prostu przerąbane. Zresztą nie tylko w aplikacjach.
Gdy aplikacje randkowe wchodziły na rynek, byłam bardzo podekscytowana tym, że w końcu heteroseksualne kobiety będą mogły bardziej otworzyć się na swoje seksualne potrzeby. Co więcej, realizować je na równi z mężczyznami. I rzeczywiście aplikacje to umożliwiły. Niestety, zmiany w sposobie myślenia, mentalności nie idą w parze ze zmianami technologicznymi i te kobiety wciąż bardzo często spotyka tzw. slut-shaming [zawstydzanie osób, które naruszają oczekiwania dotyczące zachowania i wyglądu w kwestiach związanych z seksualnością – przyp. red.]. Zwłaszcza dotyczy to krajów, w których wciąż bardzo silne są wartości patriarchalne.
Jak w Polsce?
Między innymi.
W czym się dokładnie przejawia ten slut-shaming w odniesieniu do aplikacji randkowych?
Kobiety, które korzystają z aplikacji, nie są traktowane z szacunkiem przez swoich męskich rozmówców, mężczyźni odnoszą się do nich często w sposób wulgarny, nie traktują ich jak materiału na stałą partnerkę.
Kobietom dużo łatwiej nawiązać w sieci nowe znajomości, zdobywają więcej matchy. Bardzo popularną wśród aplikacji randkowych jest Bumble – to kobieta musi pierwsza odezwać się do mężczyzny, z którym się sparowała, on nie ma możliwości pierwszy do niej napisać. To między innymi sprawia, że mężczyźni szufladkują kobiety jako te puszczalskie i w pierwszych wiadomościach są w stanie wysyłać im zdjęcia penisów albo zadawać wprost pytania, "czy lubią seks analny" albo "czy chcą mieć dzieci, czy chcą tylko seksu". W konsekwencji kobiety ukrywają przed mężczyznami to, jakie naprawdę mają doświadczenia seksualne, byleby nie wystraszyć potencjalnych partnerów.
A aplikacja jeszcze wspiera to slut-shamingowe podejście, ponieważ zachęca cię, abyś na swoje główne zdjęcie dała koniecznie to z dekoltem albo w stroju kąpielowym – bo ono cieszy się największym zainteresowaniem. Jest to oczywiście kuszące, bo przecież im więcej lajków, tym większy zastrzyk dopaminy. I kółko się zamyka.
Co jeszcze frustruje?
W ciągu ostatnich lat coraz więcej mówi się o tym, jakimi zasadami rządzą się internet, social media, aplikacje, w tym aplikacje randkowe. Ludzie zdali sobie sprawę, że są po prostu ofiarami algorytmów. Myślisz, że twórcom aplikacji randkowej zależy na tym, abyś kogoś poznała na całe życie?
Jeśli nie na tym, to na czym im zależy?
Przede wszystkim – abyś cały czas z aplikacji korzystała. Dotyczy to zresztą nie tylko aplikacji randkowych, ale wszystkich apek, w tym streamingowych. OK, fajnie, że kogoś poznasz, bo wtedy masz poczucie, że aplikacja coś ci dała. Ale jeszcze fajniej, jak z tą osobą jednak coś nie wyjdzie, żebyś mogła znów zalogować się do systemu.
A tam – pod warunkiem że nie usunąłeś swojego profilu – aplikacja informuje cię, że polubiło cię na przykład kilka tysięcy osób. Fajnie, ale jak powiedziała moja znajoma, obsłużenie aplikacji randkowej to jak praca na drugi etat.
A co, jeśli korzystasz z kilku aplikacji? Albo – jak inna moja klientka – jesteś 38-latką, która wróciła do aplikacji po kilkuletnim związku i nagle zdała sobie sprawę, że zakres wiekowy potencjalnych kandydatów na partnerów jest tak szeroki, że lista profilów, które jej się wyświetlają, po prostu się nie kończy?
Wracając jeszcze do nieusuniętych kont – bardzo wiele osób zapomina to zrobić, gdy przestają korzystać z aplikacji. Albo nie zapomina, tylko nie chce, bo a nuż wkrótce tam wrócą. To też jest trik, a moim zdaniem oszustwo, że nie wiemy tak naprawdę, ile w randkowych apkach jest takich martwych użytkowników, funkcjonujących jako swoisty hologram dla ludzkich fantazji.
Może to dobrze, że aplikacje randkowe zburzyły nieco obraz romantycznej miłości aż po grób i to w porządku, żeby do aplikacji wracać?
To prawda, pytanie jednak, jak często tam wracamy i z jakim nastawieniem. Jeszcze na początku ery randkowania w sieci towarzyszyły temu pozytywne emocje. Ekscytacja, że poznam kogoś interesującego, zakocham się. W tej chwili raczej pojawia się milion obaw: czy ktoś mnie polubi, czy mnie nie odrzuci, czy nie trafię na jakiegoś przemocowca, narcyza albo kłamcę.
Większość osób doświadcza przemocy podczas korzystania z aplikacji randkowych. To już reguła, a nie wyjątek. I chciałabym to podkreślić: tę przemoc stosują nie tylko mężczyźni, ale też kobiety, które potrafią w bardzo nieprzyjemny sposób wyżywać się na nowo poznanych mężczyznach za swoje negatywne doświadczenia z przeszłości. Dużo się mówiło o savoir-vivrze w randkowaniu online, ale mam wrażenie, że nie wszyscy do tych zasad sięgają i się nimi kierują.
Przykre doświadczenia związane z randkowaniem w sieci powodują także, że ludzie zaczynają kwestionować swoje potrzeby, redefiniować je. Pragnęli miłości i bliskości, ale tego nie znajdują, więc zaczynają szukać strategii, które przyniosą im jakąś ulgę.
Jakie to są strategie?
Od "szukam miłości na całe życie", przez "carpe diem, żyję tu i teraz, zobaczymy, co będzie, podejdę do tego na luzie", aż po kompletny detoks randkowy – "trudno, wolę być sam/a, niż skazywać się na wieczne niepowodzenia miłosne".
Wiele kobiet żali mi się, że już myślały, że znalazły mężczyznę, który będzie tym jednym jedynym, a tu się okazuje, że znów logują się do aplikacji randkowej. I zadają sobie pytanie: co jest ze mną nie tak? Mówią mi: przeszłam terapię, mam ciekawe życie, pracę, zainteresowania, więc dlaczego jestem wciąż sama? To są naprawdę dramaty kobiet, które w wieku dwudziestu kilku lat były przekonane, że do czterdziestki będą miały męża i dwoje dzieci. Tymczasem czterdzieste urodziny za nimi i one są wciąż – lub znów – same.
Nie chciałabym jednak zrzucać całej winy na aplikacje randkowe. Moim zdaniem problem jest głębszy i wynika po prostu z kryzysu relacji monogamicznych.
To znaczy?
Kobiety od lat walczą o swoje prawa, mają coraz większe oczekiwania wobec potencjalnych partnerów, te oczekiwania są często sprzeczne i ci "biedni" heteroseksualni mężczyźni są po prostu zagubieni. Z jednej strony mają traktować kobiety na równi, ale z drugiej za randkę mają płacić oni. Mają być subtelni i wrażliwi, ale jak trzeba, to i dominujący, stanowczy i gotowi uprawiać seks na zawołanie. Rodzi się pytanie o to, jak stworzyć związek partnerski oparty na wzajemnym szacunku w sytuacji, w której mamy nieco inne definicje partnerstwa, co jest poniekąd zrozumiałe, ponieważ zupełnie inaczej socjalizowani są mężczyźni, a inaczej kobiety. Te różnice między płciami z czasem będą się zacierać, ale to wymaga czasu. Dużo czasu. Pokolenie milenialsów jest poniekąd ofiarą tych zmian.
Negatywne emocje, które wywołuje korzystanie z aplikacji, nakręcają cały rynek poradnikowy, który daje złudzenie, że mogę coś jeszcze ze sobą zrobić, by zwiększyć swoją atrakcyjność, lepiej się ze sobą poczuć. Prawda jest taka, że kieruje nami po prostu potrzeba bliskości, poczucia bezpieczeństwa. Przez negatywne doświadczenia na siłę próbujemy wyprzeć tę potrzebę.
Zakładam jednak, że najwięcej frustracji czują ci, którzy po prostu szukają związku w aplikacjach i tego związku znaleźć nie mogą.
Rzeczywiście dla nich te niepowodzenia są najbardziej dotkliwe. Ale poczucie winy to tylko jeden z elementów. Wiele osób ma dość tego, że z aplikacji korzystają osoby, które są w związkach, małżeństwach, osoby, które po prostu kłamią. Problem polega na tym, że nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. Mężczyźni, aby zdobyć lajki, piszą w swoich profilach, że szukają miłości na całe życie, co bardzo często jest nieprawdą, ale wiele kobiet się na to nabiera. Dlaczego tak robią? Aby zwiększyć prawdopodobieństwo, że zostaną przez kobiety wybrani.
Aplikacje randkowe przyciągają też konkretny typ osób, a mówiąc językiem psychologii – ludzi o szczególnym profilu psychologicznym. Piszą o tym między innymi autorzy książki "Partnerstwo bliskości". Odwołują się tam do teorii przywiązania Johna Bowlby’ego. Osoby o tzw. bezpiecznym stylu przywiązania [styl przywiązania opisuje naturę emocjonalnego przywiązania między ludźmi, są cztery style: bezpieczny, unikający, lękowy i mieszany - unikająco-lękowy – przyp. red.], nawet jeśli korzystają z aplikacji, to są w niej stosunkowo krótko, bo szybko poznają kogoś za jej pośrednictwem albo w inny sposób.
Pod warunkiem oczywiście, że szukają stałego partnera.
Tak. Natomiast o wiele trudniej stworzyć bliską relację osobom o stylu przywiązania unikającym, lękowym lub mieszanym. Tego typu osoby potrafią korzystać z aplikacji latami, ciągle do nich wracać.
Osoby o stylu lękowym przyciągają te unikające. Może ci się więc wydawać, że rozmawiasz z trzema różnymi osobami, a tak naprawdę rozmawiasz z jednym typem osobowości, w dodatku takim, z którym bardzo trudno będzie ci zbudować jakąś dłuższą relację, bo ty, upraszczając, lubisz gonić, a tamten lubi uciekać.
Będąc w kontakcie z wieloma osobami w tym samym momencie, trudniej też o refleksję, co się właściwie dzieje między nami, dlaczego dana osoba zachowała się tak, a nie inaczej, czy czuję się z tym OK. Trudniej dbać o swoje granice, zauważać ewentualne przekroczenia.
Kogo jeszcze przyciągają aplikacje?
Osoby o narcystycznym typie osobowości, które uwielbiają środowisko tzw. wiecznego lajka czy tysiąca matchy. Pochwały, atencja – tym się żywi narcyz. Nie interesuje go druga osoba, jej osobowość, ona służy mu wyłącznie w celu spełniania jego potrzeb.
Jedna moja klientka wróciła niedawno do randkowania w sieci, gdzie zresztą poznała swojego byłego męża. Rozwiodła się i postanowiła znów się z kimś umówić. Jak się później okazało, trafiła na wersję kopiuj-wklej swojego byłego partnera – mężczyznę właśnie o narcystycznym typie osobowości.
Co się wydarzyło?
Była na dwóch randkach, na których do niczego nie doszło. Nawet się nie pocałowali. Mężczyzna wysyłał jej swoje selfie z różnych miejsc, pojawiał się i znikał. Któregoś dnia ona budzi się rano i dostaje od niego wiadomość: "Przyśniłaś mi się". Pyta więc, co mu się przyśniło. W odpowiedzi otrzymuje zdjęcie penisa.
Pierwsza jej reakcja – śmiech. Po siedmiu latach już zapomniała, jak to jest otrzymać takie zdjęcie. Potem jednak zaczęła się zastanawiać, co mu odpowiedzieć. Wiedziała, że on najchętniej otrzymałby jej nagie selfie lub usłyszałby jakieś miłe słowo o obrazku, które wysłał. Tymczasem to, co poczuła, to zażenowanie i złość. Poza tym ma dziecko – o czym on wiedział – które często sięga po jej telefon, i wolałaby, aby nikt nie wysyłał jej tego typu wiadomości. Postanowiła odpisać mu zgodnie z tym, jak się poczuła, wyjaśnić kontekst. Facet uznał, że wszystko zepsuła, i się obraził.
Na szczęście mogłyśmy to omówić podczas sesji, ona nie zdążyła się jeszcze bardzo zaangażować w tę relację, ale gdyby ten związek trwał dłużej, prawdopodobnie byłoby jej bardzo trudno postawić się w taki sposób, w jaki to zrobiła. I tkwiłaby w toksycznej relacji.
Czy aplikacje randkowe dały nam coś pozytywnego?
Na pewno w jakimś stopniu znormalizowały to, że kobiety także mogą mieć wielu partnerów seksualnych. Czasem słyszę od klientów, że aplikacje nauczyły ich randkować, zagadywać do drugiej osoby, prowadzić rozmowę. Część osób, które zrezygnowały z randkowania online, przenosi te umiejętności do realu. Coraz częściej znowu spotykam się z sytuacją, w której ktoś kogoś poznał na siłowni, koncercie, imprezie.
Warto też podkreślić, że zjawisko, o którym rozmawiamy, dotyczy przede wszystkim pokolenia milenialsów. Pokolenie Z ma już zupełnie inne podejście do budowania bliskich relacji.
Z badań przeprowadzonych przez aplikacje randkowe wynika, że zetki preferują tzw. slow dating.
Przede wszystkim to pokolenie o niższych kompetencjach społecznych, bardziej lękowe od milenialsów, jednocześnie o wiele bardziej wyedukowane seksualnie w kwestii polityk tożsamościowych. Mimo iż zetki więcej czasu spędzają w świecie wirtualnym, to według badań rzadko korzystają z aplikacji randkowych (26 proc.). Wśród użytkowników aplikacji w dalszym ciągu dominują milenialsi – 61 proc.
Dlaczego tak jest?
Młodzi są bardziej wrażliwi, a tym samym mają niższą odporność na odrzucenie. Nikt nie przepada za byciem odrzuconym, ale milenialsi, w związku z tym, że częściej go doświadczali w życiu i traktowali jako coś normalnego, po prostu lepiej sobie z nim radzą i szybciej dochodzą do siebie po takim epizodzie. Oczywiście oni też mają swoje granice, ale w związku z tym, że duża część życia zetek toczy się w sieci, traktują one świat wirtualny o wiele bardziej poważnie. Bardziej biorą do siebie to, co się w nim dzieje. Dla milenialsów świat wirtualny jest w pewnym sensie odczłowieczony.
Jak będą więc randkować zetki i jeszcze młodsze pokolenia?
To trudne pytanie, ale na pewno wypracują własną normę budowania bliskości z drugim człowiekiem. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie podchodzić do miłości i związków na przykład moja córka, która w tej chwili ma trzy lata.
Jestem jednak przekonana, że będziemy świadkami zupełnie nowych zachowań i tworzenia się całkiem nowych modeli budowania relacji. Mojej mamie nie mieści się w głowie, że można żyć bez mężczyzny u boku i być szczęśliwą, że można nie mieć kogoś, kto się tobą opiekuje. Spać po nocach nie może, bo jej córka jest singielką! Moja sieć bliskich osób wykracza jednak daleko poza wyłącznie mojego partnera. Już dawno odchodzimy od myślenia, że druga osoba ma spełnić wszystkie nasze potrzeby i oczekiwania. Może normą i największym pragnieniem wśród zetek czy naszych dzieci nie będzie posiadanie partnera aż po grób, ale życie w niedużych społecznościach, które będą łączyć więzy przede wszystkim przyjacielskie.
Mam wrażenie, że mimo kryzysu randkowania w sieci aplikacji jest jednak coraz więcej, zaczynają się też one dywersyfikować pod względem profilu użytkownika. Jedne są dla tych, którzy szukają "szybkich numerków", inne dla tych, którzy poszukują partnera na stałe. Czy jest więc nadzieja, że aplikacje randkowe staną się bardziej "ludzkie" i przestaną ludzi tak bardzo frustrować?
To jest pytanie o to, czy internet stanie się bardziej "ludzki". Śmieję się, dość nerwowo, na myśl o zaufaniu oprogramowaniom typu ChatGPT lub zestawieniom astrologicznym, którym pragniemy oddać decyzję, czy osoba, z którą piszemy, jest naprawdę dla nas. Zapominamy, że relacje to proces, który polega na stopniowym poznawaniu się w podejmowaniu relacyjnego ryzyka, popełnianiu błędów i dążeniu do lepszego zrozumienia wzajemnych kontekstów.
Mam wrażenie, że w przypadku niektórych osób randkowanie – z uwagi na to, że jest w zasięgu ręki dzięki aplikacjom – stało się celem samym w sobie, a nie drogą do celu, czyli stworzenia relacji. Chciałabym, aby osoby szukające związku dbały o swoje granice i były dla siebie samych dobre, czyli obliczały zyski, ale przede wszystkim koszty relacji, w jakie się angażują. Istnieje coraz więcej przestrzeni wirtualnych, ale i w realu, które funkcjonują na podstawie takich wartości jak komunikacja bez przemocy. Za tą potrzebą, mam nadzieję, pójdą także technologie.
Dr Agata Loewe-Kurilla. Psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka i certyfikowana sex coach. Założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności.