Prawie 200 tys. – tyle osób według statystyk pracuje w Polsce w usługach czystościowych. W skład grupy zawodowej wchodzą osoby pracujące jako pomoce i sprzątaczki domowe, biurowe, hotelowe, a także salowe. Aż 92 proc. z tej grupy to kobiety.
"Boli kręgosłup, bolą ręce"
Karolina mówi o sobie "czarownica z mopem". W usługach czystościowych pracuje od dziesięciu lat. Zaczynała w Belgii, najpierw na zmywaku, potem sprzątając w biurowcach i domach prywatnych. Dwa lata temu wróciła do Polski.
– Chciałam zerwać z tym zawodem i pracować w państwówce, na etacie, ale praca była od 9 do 17 i za najniższą krajową. Mam dzieci, które muszę odbierać z przedszkola i ze żłobka, dlatego nie wchodziło to w grę. Zamieściłam w internecie ogłoszenie, że mogę posprzątać, żeby dorobić, i poszło pocztą pantoflową. Po kilku miesiącach pracy na działalności nierejestrowanej otworzyłam firmę sprzątającą i działam sama. Dzisiaj jestem w stanie zarobić lepiej niż w biurze – opowiada.
Jak tłumaczy, Polacy są bardzo wymagający. A przestrzenie, w których sprząta, są w różnym stanie. – Ludzie nie sprzątają regularnie, a jak zapuszczą dom, to ja podczas jednej wizyty w miesiącu nie jestem w stanie doprowadzić go do czystości. Czasami ktoś próbuje takie generalne sprzątanie przemycić pod płaszczykiem codziennego i za mniejszą cenę. Nie nabieram się na to. Żeby utrzymać mieszkanie w czystości, trzeba najpierw generalnie je posprzątać, a potem regularnie, tak codziennie – tłumaczy. Przeważnie jednak trafia na dobrych klientów. – Czasami próbują się targować, ale ja trzymam się swoich stawek. Jestem dokładna i szybka. Swojej roboty nie można umniejszać, bo to jest ciężka praca. A jak ktoś chce mieć wygodę w postaci posprzątanego mieszkania, to za taki luksus trzeba zapłacić – zaznacza.
Wymagająca fizyczna praca daje się Karolinie we znaki. – Sprzątam po kilka domów dziennie. Boli kręgosłup, bolą ręce. Szczególnie w sezonie, w którym myję okna, czyli wiosną i jesienią. I tak się nauczyłam, że myję je najpóźniej do października, żeby nie narażać swojego zdrowia – opowiada.
Podobnie jest z zakładaniem rękawiczek. Kiedyś ich nie zakładała i miała zniszczone, wysuszone ręce. Teraz nie rusza się bez rękawiczek z domu.
Mimo to swoją pracę lubi, szczególnie kiedy szybko widzi efekt. Podkreśla: – W Belgii dało się odczuć, że pracuję na szmacie, tu jestem traktowana bardziej jako pomoc domowa, nie sprzątaczka.
Więcej szacunku
– Mam orzeczenie o drugim stopniu niepełnosprawności, z powodu wady genetycznej mam 142 cm wzrostu. Nigdzie nie chcieli mnie przyjąć do pracy. Szukałam więc czegoś, żeby dorobić na szybko, i tak trafiłam na ogłoszenie o sprzątaniu – mówi Anna.
Zatrudniła się w firmie sprzątającej wynajmowanej do porządkowania biur. – Pracowałam od 14 do 18 i w tym czasie miałam 500 mkw. do posprzątania. Z powodu mojego wzrostu trudno mi było wynieść worki ze śmieciami, szorować podłogi mopem. To się odbija na zdrowiu. A wypłata to najniższa krajowa – wspomina.
Jej praca, jak przyznaje, nie zawsze była szanowana. – Krawaciarze, co za biurkiem siedzą, bywają bardziej niechlujni niż osoby, które pracują fizycznie. Mam porównanie, bo sprzątałam też szatnie pracowników fizycznych. Były czystsze niż te na piętrach kierowniczych – opowiada.
Ale najgorzej było w biurowych toaletach. – Zostawiali straszny syf. Rolki papierów były porozrzucane po podłodze. Kobiety nie zwijały podpasek i rzucały do kosza przekonane, że pani przyjdzie i posprząta. Śmieci z kosza musiałam ręcznie przerzucić do dużego worka. Przy jego opróżnianiu musiałam ich więc dotykać. W swoim domu te osoby też by się tak zachowały? – zastanawia się.
O dziewięciu latach spędzonych na sprzątaniu biur mówi "męczarnia". Fizyczna, ale pod koniec także psychiczna. – Moi współpracownicy oskarżali mnie, że kradnę chemię. Donosili na mnie do szefa. A ja w życiu bym czegoś takiego nie zrobiła! Ale nie chciałam pracować z takimi ludźmi. Musiałam zrezygnować.
Z pracy odeszła z żalem, ale i z miłością. – Któregoś dnia, gdy sprzątałam toalety, zagadał mnie jeden z pracowników biura. Zakochaliśmy się w sobie. I tak od ośmiu lat krawaciarz jest w związku ze sprzątaczką – uśmiecha się.
Anna znalazła nowe miejsce zatrudnienia, jak podkreśla – pracę marzeń. Jest koordynatorką firmy sprzątającej. – Czerpiąc ze swojego doświadczenia, mówię innym, jak sprzątać. Nadzoruję sprzątanie wspólnot mieszkaniowych i przyległych im terenów zielonych. Spełniam się – zaznacza.
Kiedy pytam ją, co powinno się zmienić w branży, w której pracuje, bez wahania odpowiada: – Chciałabym, żeby ludzie mieli więcej szacunku dla naszej pracy. Jak masz do wyrzucenia papierek, to wyrzuć go do kosza, nie na podłogę. To nie jest tak, że ktoś musi śmiecić, żebyśmy mieli pracę. Nie musi.
"Chciała sprawdzić, czy niczego nie wezmę"
Oksana, z zawodu pielęgniarka, do Polski z Ukrainy przyjechała osiem lat temu. Najpierw zatrudniła się w produkcji, a po zmianie dorabiała, sprzątając "na czarno". – Większość osób z Ukrainy dorabia, pracując albo jako pomoc kuchenna, albo właśnie na sprzątaniu. Mnie sprzątanie sprawia przyjemność. Szczególnie jak się uda ogarnąć bardzo brudne mieszkanie – mówi.
A i takie się zdarzają. Chociaż przyznaje, że do klientów, poza wyjątkowymi sytuacjami, ma szczęście. – Na początku dostałam zlecenie, żeby posprzątać mieszkanie po imprezie. Właścicielka zostawiła na widoku złoto, jakieś narkotyki, pieniądze. Chciała sprawdzić, czy niczego nie wezmę. Oczywiście nic z tego nie tknęłam, ale później dowiedziałam się, że trafiłam do programu telewizyjnego, w którym sprawdza się osoby sprzątające – wspomina Oksana. Podobnych sytuacji później nie doświadczyła.
Z czasem za namową klientek założyła firmę sprzątającą. Dorabianie zamieniło się w codzienną, wielogodzinną pracę. – Pracuję po 12, czasami 16 godzin dziennie. Zdarzają się obiekty, które są tak duże, że sprząta się je cały dzień, a niektóre części można dopiero w nocy i trzeba jechać jeszcze raz – tłumaczy. – Zmęczenie? Nie czuję go – dodaje.
Sprząta biura, domy prywatne, czasami komisariaty policji. – Muszę się starać bardziej, bo nie jestem u siebie w kraju. Jestem bardzo dokładna. Przychodzę do pracy zadbana, mam czyste ubranie. Ale to skutkuje szacunkiem – zaznacza Oksana.
Z roku na rok ma coraz więcej klientów. – Pracują i nie mają czasu. Coś za coś, dużo pracujesz, to płacisz – mówi.
Oksanie płacą. Ma ustalone z góry stawki, z których nie schodzi. – Na sprzątaniu można bardzo dobrze zarobić. Naprawdę żyję komfortowo, bo cenię swoją pracę. Biorę pieniądze za godzinę sprzątania, a nie za pomieszczenie. To zdecydowanie bardziej sensowne i opłacalne. Ale jednocześnie sprzątam tak, jakbym to robiła u siebie – dodaje.
Bałagan wokół siebie to bałagan w głowie
– Mimo że jest ciężka fizycznie, jest niesamowicie przyjemna. Nie przypuszczałam, że jakakolwiek praca da mi radość i satysfakcję – mówi Kinga Sulisz.
Po trudnym rozstaniu z pracodawcą wiedziała, że nie wróci do korporacji. To nie był jej styl życia. – Chciałam zrobić coś dla siebie. Szukając sobie miejsca, zapisałam się na kurs do pionierki declutteringu w Polsce – Architektki Porządku – wspomina.
Złapała jedno, potem drugie zlecenie, aż w końcu założyła swoją firmę zajmującą się declutteringiem. – Czyli odgracaniem przestrzeni. To nie jest typowa usługa sprzątania. Wyjmuję i przeglądam rzeczy w mieszkaniu, niektóre wyrzucam, niektóre oddaję. Te, które zostają, potem porządkuję – wyjaśnia. Wszystko to zawsze po konsultacji z klientem. – To bardzo wstydliwa część ich życia. Nie jest im łatwo wpuścić obcą osobę do domu i pokazać, że sobie nie radzą, że toną w rzeczach. To często osoby, które wychodzą z depresji, osoby w spektrum ADHD. Zdarza się, że wykonuję decluttering po osobie zmarłej. Rodzinie trudno to zrobić – tłumaczy.
Kinga podczas warsztatów, na których uczyła się swojego fachu, miała zajęcia z psychologiem, żeby wiedzieć, jak rozmawiać z takimi klientami. – Nie oceniam, nie krytykuję, tylko wspieram i pomagam w procesie odgracania przestrzeni i zorganizowania jej na nowo. Do każdej osoby podchodzę indywidualnie. Zaczynamy od konsultacji, potem wizji lokalnej, a dopiero potem ruszam z odgruzowywaniem i organizowaniem przestrzeni na nowo – podkreśla.
Kiedy wie, że sama nie da rady, prosi o pomoc koleżanki z branży. – Nasze środowisko jest przyjazne, wspieramy się podczas zleceń, pomagamy sobie, podpowiadamy rozwiązania. Nie ma u nas zawiści, podbierania sobie klientów – zaznacza.
Kinga pracuje dużo. Czasami po 10–12 godzin dziennie. Kiedy nie działa "w terenie", odpisuje na e-maile, przeprowadza konsultacje. – W naszym środowisku mówi się, że bałagan wokół siebie to bałagan w głowie. I tak trochę jest. Jeżeli mieszkanie jest zagracone, to trudno człowiekowi odpocząć, zebrać myśli. Czuję, że ściągam z ludzi ciężar. Dosłownie i w przenośni. Wchodzę do domu, mieszkania, czasami garażu, piwnicy albo na strych zasypany masą rzeczy, czasami zbędnych przedmiotów. Wychodząc z pracy, widzę, jak zmieniła się przestrzeń i jak ją uporządkowałam. Czuję satysfakcję, ale widzę też usatysfakcjonowanych klientów – dodaje.
Praca w usługach czystościowych to ryzyko?
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego z 2022 roku w Polsce w usługach czystościowych pracuje prawie 200 tys. osób. 92 proc. z tej grupy to kobiety. To sektor, w którym zatrudnia się również około 9 proc. pracujących osób z niepełnosprawnościami. To dane oficjalne.
– Statystyki nie uwzględniają osób pracujących w tej branży "na czarno", a takich, jak sądzę, jest dużo. Od nich oczekuje się niskich stawek. Kiedy zakładają działalność gospodarczą, stawki rosną, a wielu klientów wówczas rezygnuje – zauważa Marta Handzlik-Rosuł, prawniczka specjalizująca się w prawie pracy.
Praca nielegalna i w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej rodzi jeszcze inny problem. – Nie obowiązuje ich ani Kodeks pracy, ani przepisy BHP. A przecież praca fizyczna w usługach czystościowych związana jest z ryzykiem. Jeżeli coś im się stanie, nie jest to uznawane za wypadek przy pracy, bo nie mają umowy o pracę – wyjaśnia prawniczka.
Tym trudniej wówczas dociekać swoich praw. – Osoby mogłyby na drodze cywilnej dochodzić pewnych roszczeń, ale kolejną kwestią jest problem z dowodami. To słowo przeciwko słowu. Osoba wykonująca usługę twierdzi, że była ofiarą jakiegoś zdarzenia, jej zleceniodawca mówi, że taka osoba nigdy nie była zatrudniona do wykonania usługi – tłumaczy Marta Handzlik-Rosuł.
Podobnie w sytuacji, w której zdarzają się nadużycia, a osoba sprzątająca staje się ofiarą wyzwisk i poniżania. – Kiedy nie ma podległości zawodowej, nie możemy mówić o mobbingu. Jedynym rozwiązaniem pozostaje wówczas złożenie pozwu o naruszenie dóbr osobistych. Tu też potrzeba dowodów. Do niedawna nagrania wykonywane bez wiedzy drugiej strony były nielegalne, z tego względu użycie ich przed sądem nie zawsze było dopuszczalne. Teraz to się zmieniło, bo to często jedyny dowód. Ale wszystko zależy od sędzi. Sąd ma świadomość, że nagranie mogło zostać zmanipulowane – zaznacza prawniczka.
Jak tłumaczy, osoby pracujące w usługach czystościowych rzadko korzystają z pomocy w trudnych sytuacjach. – Łatwiej porzucić im dane zlecenie, niż iść dalej i próbować rozwiązać sprawę. Przyjęło się, że z pracodawcą się nie wygra, a procesy trwają długo. Pracownicy, którzy mają większą świadomość swoich praw, nieczęsto więc o nie walczą. Państwowa Inspekcja Pracy też nie zawsze, a nawet raczej rzadko stoi po stronie pracownika. To wszystko pokazuje słabość całego rynku pracy – przyznaje.
Jako najlepsze rozwiązanie dla osób pracujących w usługach czystościowych Marta Handzlik-Rosuł podaje założenie działalności gospodarczej, która wiąże się z wykupieniem ubezpieczenia. – To zabezpiecza pracowników na wypadek różnych zdarzeń. Oprócz tego z osobami, u których sprzątają, powinny podpisywać umowy-zlecenie na wykonywanie czynności – dodaje.
Ania Korytowska. Dziennikarka od tematów społecznych. Lubi ludzi, a każda rozmowa uczy ją czegoś nowego. Chce oddawać głos osobom, które są go pozbawiane.