[go: up one dir, main page]

Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Gazeta.pl)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Gazeta.pl)

***

Przypominamy jeden z najchętniej czytanych przez Was artykułów Weekendu. Wywiad został opublikowany pierwszy raz 30 października 2024 roku.

***

Beata – grała na automatach nałogowo przez cztery lata:   

Zrobiłam listę. Zaplanowałam wszystko. Pracuję w szkole podstawowej, uczę klasy 1–3. Musiałam powiedzieć koleżankom, jak grupa ma funkcjonować. Wybrałam sukienkę. Biała w róże, takie fioletowe. Góra dopasowana, dół rozkloszowany. Bardzo kobieca. Policzyłam, jak długa musi być lina, i sprawdziłam, jaki ma udźwig. 

Do synów napisałam rady na przyszłość. Bardzo ładne listy, wszystko w linii, tak jak pisałam na plakatach dla dzieci w szkole. Że trzeba kochać siebie, że trzeba pomagać ludziom. Że mamusia nie za bardzo umiała to przekazać, ale trzeba się nauczyć. Mężowi, które kredyty są ubezpieczone. A do koleżanki, z którą grałam, napisałam, żeby zadbała o siebie, bo skończy jak ja.  

Dlaczego? Bałam się, że jeśli tego nie zrobię, to przekroczę wszystkie granice. Aż nic nie zostanie.  

Marek – obstawiał zawody sportowe, nałogowo grał przez dwa i pół roku: 

Okradłem własne dziecko. Ze skarbonki wyciągnąłem wszystkie pieniądze, że niby pożyczam i zaraz oddam. 

Kłamałem w żywe oczy. Siedziałem w przedziale pociągu i w telefonie brałem pożyczkę z banku. Moja partnerka zapytała, czy biorę pożyczkę. I ja, wciskając "akceptuję wszystkie warunki", powiedziałem jej: "Nie, co ty?". I ona w to uwierzyła. Wcześniej powiedziałem jej o tym, że gram. Była w szoku, ale spłaciła dużą część moich długów. Obiecywałem, że już nie będę grać.  

Odkryła, że nie przestałem, bo zostawiłem telefon na wierzchu. Powiedziała, że trzy razy w życiu płakała, w tym dwa razy przeze mnie. "Albo coś z tym zrobisz, albo się wyprowadzam z dzieckiem". Wiedziałem, że to nie są żarty. Nie zajmowałem się synem tak, jak powinienem, ale on był dla mnie wszystkim. Zawsze chciałem mieć dziecko. To moja najbliższa, najważniejsza osoba na świecie. 

To byłby dla mnie koniec świata.  

Michał – grał w pokera online nałogowo przez cztery lata:  

Ojciec powiedział, że przestałem dla niego istnieć. Mówiłem mu, że przegrałem pieniądze pożyczone od mafii i muszę im oddać. Widziałem zawód na jego twarzy. Myślę, że wiedział, że kłamię. Ale pieniądze mi dał.  

Od matki, siostry, ojca, babci… Wyłudziłem pieniądze od każdego. Przestałem grać, bo się sczyściłem. Nie byłem w stanie nic więcej wykombinować: miałem stany lękowe tak silne, że bałem się wyjść do sklepu. Szedłem na kwalifikację psychiatryczną z poczuciem, że jeśli tam usłyszę, że muszę wyskoczyć przez okno – a to było piąte piętro – to wstanę i wyskoczę. Byłem gotowy zrobić wszystko, co mi powiedzą.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Radoslaw Józwiak / Agencja Wyborcza.pl)

Gotowanie żaby: "Nie pamiętałem niczego w tym czasie, jakbym był w amoku" 

Piotr Gronkiewicz, prezes stowarzyszenia Nie Gram, profilaktyk uzależnień:  

Ci, którzy do nas przychodzą, grali na różne sposoby: ktoś siedział w obskurnej budzie, ktoś w dużym kasynie, inni grali na giełdzie, obstawiali zakłady bukmacherskie w punkcie, przez internet. Od kiedy jest powszechny dostęp do internetu, przychodzi do nas więcej ludzi. Są młodsi i bardziej przegrani. Hazard jest uzależnieniem bardzo uniwersalnym. 

Beata:  

Jeździłam najpierw z koleżanką. Jak wypiła, przychodziła do mnie, czy mogę ją zawieźć – tylko na godzinkę. Wieś, nie ma autobusu. "Nie mogę odmówić, jeszcze pojedzie pijana" – mówiłam. Bo ja byłam ratowniczką, pomocniczką. 

Jak można być takim idiotą, siedzieć dwie godziny i naciskać guziki na maszynie? – myślałam. Ale w końcu zagrałam z nią. Moje granie liczę od momentu, kiedy pierwszy raz wygrałam większą kwotę. Włożyłam 50 zł i wyjęłam 5000. 

U mnie w domu panował kult pieniądza. Nie byliśmy bogaci, każdy uważał, że żeby być kimś, trzeba mieć. Miłość rodzice okazywali przez to, że dawali jeść i kupowali ciuchy. Nie pamiętam, żeby ktoś mi powiedział, że mnie kocha. Kiedy wygrywałam, czułam się bardzo ważna i wyjątkowa. 

Grałam w sumie cztery lata. Z domu, od męża i synów, nie znikałam – nie, nie, ja byłam bardzo obowiązkowa. Wstawałam o trzeciej rano, prasowałam, łącznie ze skarpetkami, majtkami. Obiad był przygotowany, każdy miał kanapki położone na widoku. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby mi ktoś coś zarzucił. Bo może wtedy się wyda? Przed graniem robiłam zakupy, tankowałam samochód, wiedziałam, że wszystko przegram. Chciałam przegrać, żeby się od tego uwolnić. 

Kiedy się wieszałam, przypomniało mi się, że jeszcze jeden kredyt jest ubezpieczony. Że niby muszę powiedzieć mężowi, bo go w banku oszukają. Zadzwoniłam. "Mówię tak na wszelki wypadek". Musiałam mieć coś w głosie. Przyjechał do mnie i zawiózł mnie do szpitala psychiatrycznego. 

Michał: 

Od kiedy pamiętam, chciałem wygrywać. Nic innego się nie liczyło. Oceny, sport. Zdarzało mi się wyć godzinami, bo przegrałem szkolny mecz w piłkę. Przez cały okres studiów nadużywałem alkoholu i narkotyków. I było to progresywne nadużywanie. Miałem kolegę, który potrafił w środku imprezy wstać i powiedzieć: "Słuchajcie, mam jutro egzamin. Idę spać". Ja tak nie potrafiłem, nigdy nie umiałem powiedzieć sobie "dość". Mieszkałem w akademiku, rodzice o niczym nie wiedzieli.  

Na czwartym roku zacząłem grać towarzysko w pokera. Pomyślałem, że mam ścisły umysł, szybko liczę. Że jestem do tego stworzony. Myślałem, że to jest coś, co mógłbym robić cały czas. Dosłownie. Poza tym nic więcej. Wygrana w pokera to była ekstaza. Ewidentnie mam coś w głowie, co sprawia, że po zwycięstwie w pokera mój mózg świeci się jak choinka bożonarodzeniowa.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot . Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl)

Grałem coraz więcej, już online. Kiedy kończyłem tygodniowy ciąg, okazywało się, że mój świat poszedł do przodu, a ja stałem w miejscu. Egzaminy, prace zaliczeniowe. I to był dla mnie ogromny stres. Więc wracałem do grania, picia albo ćpania.  

Kulminacja nastąpiła wtedy, kiedy na stałe, na co dzień, odurzałem się alkoholem, narkotykami albo grałem. Poszedłem na terapię uzależnień jako alkoholik, bo myślałem, że przestanę pić, doprowadzę się do porządku i będę mógł grać dalej. Teraz identyfikuję się jako hazardzista. To jest uzależnienie, które najtrudniej wyrzucić z głowy.  

Doświadczenie wygranej w pokera jest nieporównywalne z randką, orgazmem, ze spotkaniem z przyjacielem, z tym, jak rodzą ci się dzieci. Z niczym.  

Marek:  

Miałem 39 lat, trzyletniego syna, mieszkałem z partnerką. Kiedy zobaczyłem, że można obstawiać na żywo zawody sportowe, to było objawienie. Coś, na co czekałem całe życie. Takie uderzenie, że zastanawiałem się, czy nie rzucić pracy. Mimo że od początku przegrywałem. 

Dziś wiem, że to było spiętrzenie problemów z partnerką, w pracy szykowały się zwolnienia grupowe. Pieniądze mnie nigdy nie kręciły. Miałem po prostu taki ucieczkowy sposób funkcjonowania. 

Grałem dwa lata. Krótko? Ale to było granie, które pochłaniało wszystko: oszczędności, kartę kredytową, pożyczki od przyjaciół, chwilówki… Grałem tylko na smartfonie. Brałem wolne w pracy. Jest godzina 16, chwilę temu była 8. Nie pamiętałem niczego w tym czasie, jakbym był w amoku. Dopiero sprawdzając historię zakładów, orientowałem się, co robiłem. Obstawianie pojedynczych piłeczek w tenisie stołowym za czterocyfrowe kwoty. Obłęd, urwany film. 

Spałem może godzinkę takiego dnia. Przez cały czas byłem w grze. Czułem takie wyczerpanie, że bałem się, że serce mi stanie. Obsesja, zapętlenie. Jestem wierzący. Katolicy mówią, że jest coś takiego jak opętanie. 

Odwyk: "Byłem przekonany, że umrę, jeśli wrócę do grania"  

Piotr Gronkiewicz, prezes stowarzyszenia Nie Gram, profilaktyk uzależnień:  

Osoby uzależnione tracą kompletnie kontakt z rzeczywistością. A już całkowicie z tym, czego chcą, co jest im do życia potrzebne i jaka jest ich sytuacja. Na terapii zamkniętej, mając sześć–osiem tygodni, dostają szansę wrócić do rzeczywistości i dostać podstawowe narzędzia radzenia sobie z nią. 

Przyjmuje się, że 10 do 30 proc. graczy udaje się zachować abstynencję przez dwa lata. Z moich obserwacji? Jak na 10 osób jedna nie wróci w tym czasie do nałogu, to jest duży sukces.  

Beata:  

W szpitalu czułam się bardzo bezpiecznie. Byłam zupełnie odcięta od emocji. Rozmawiałam z innymi pacjentami. Jeden mężczyzna powiedział mi, że jako nastolatek był co wieczór gwałcony. A wcześniej przy innej okazji wspomniał, że miał problemy z dziewczyną. Patrzę na niego i nic nie czuję. Pustka w głowie. Ale trzeba coś powiedzieć. To w końcu mówię: "I wiem teraz, dlaczego masz problemy z dziewczynami!".  

Jak ktoś mnie zapytał o sytuację w domu, od razu wchodziłam w szloch. 

Marek: 

Kiedy pierwszy raz chciałem odstawić granie, myślałem, że sam sobie dam radę. Ale tylko ciałem uczestniczyłem w życiu, myślami cały czas byłem w grze. Wytrzymałem na tzw. dupościsku trzy miesiące.   

Za drugim razem poszedłem na terapię. Dostałem ultimatum od partnerki: albo coś ze sobą zrobię, albo się wyprowadzi. Na pierwszy mityng poszedłem bardziej ze strachu i przymusu. Chciałem dowiedzieć się, jak grać bez konsekwencji. Miałem w głowie, że granie to najwyższa forma aktywności. Wtedy czułem, że żyłem. Dopiero podczas terapii zrozumiałem, że jestem chory. 

Michał:  

Pierwsze pół roku to była mordęga. Ciągłe zmęczenie. Praca, mityng albo terapia, wracałem do domu, brałem leki na spanie. Nie przypominam sobie, żebym miał życie towarzyskie. Czasem robiłem coś z dziewczyną. Moje wcześniejsze hobby, jak rower czy gra na gitarze, nie sprawiały mi żadnej przyjemności. 

Na początku trzeźwe życie jest szare, beznadziejne. Trzeba mieć bardzo silną motywację, żeby to przeżyć. Byłem przekonany, że umrę, jeśli wrócę do grania. Przytyłem 15 kilo. Słodycze, papierosy. Przez pierwsze pół roku to utrzymywało mnie przy życiu. 

Tomek – obstawiał zawody sportowe przez 15 lat: 

Grałem od osiemnastki. 

Jest coś takiego jak limit gracza u bukmachera. U każdego to wygląda inaczej. Sam go sobie ustawiasz przy rejestracji: ile możesz wpłacić na dzień albo miesiąc, ile możesz przegrać, ile czasu spędzasz, grając. Później można go zmienić, ale im więcej razy zmieniasz, tym więcej musisz czekać, aż zmiana zostanie wprowadzona: najpierw na przykład 24 godziny, potem tydzień, a za trzecim razem miesiąc albo i dłużej. Można też zlikwidować limit zupełnie, ale to już strach. Podnosiłem stopniowo, do około 10 tys. dziennie.  

Kiedy docierałem do limitu, blokowano mnie do końca dnia. Ja wtedy zmieniałem bukmachera, bo przez te 15 lat otworzyłem w całej Europie koło stu kont. Ale raz zdarzyło się, że przekroczyłem limit, a system pozwolił mi dalej obstawiać. To obstawiałem i przegrałem dodatkowe cztery tysiące.  

Napisałem do supportu, oni mi powinni te pieniądze oddać. Ale nie chcieli: że błąd nie był po ich stronie, odsyłali do innego działu, a tam znowu odsyłali. Byłem wkurzony i chciałem im utrzeć nosa, ale też wiedziałem, że potrzebuję pomocy. Powiedziałem, żeby zapłacili mi za terapię. I zapłacili, musiałem się zgodzić tylko na poufność.   

Na terapii pytali: jak się widzisz za 10 lat, jak będziesz grać? Tak samo jak teraz! Może się los uśmiechnie. Powiedzieli, żeby telefonu nie używać, sportu nie oglądać, nie mieć dostępu do pieniędzy. Ja, ojciec rodziny? Miałem żonę i dwójkę dzieci. Upokarzające to było. Nic z tego nie zrobiłem. 

Nie grałem dziewięć miesięcy. Jeździłem wtedy dużo w delegacje, żeby odrobić długi. Zagrałem. Zacząłem obstawiać dziesięciokrotnie większe stawki niż wcześniej. Chciałem się tylko szybko odkuć. 

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Jakub Ociepa / Agencja Wyborcza.pl)

Zadośćuczynienie: "W trzeźwieniu pomógł mi syn" 

Piotr Gronkiewicz, prezes stowarzyszenia Nie Gram, profilaktyk uzależnień: 

Podczas grania mózg produkuje ogromne ilości adrenaliny, dopaminy, przyzwyczaja się do takiej stymulacji. Potrzeba jakichś trzech do pięciu lat, żeby jego działanie wróciło do względnej normy. 

Odbudowa relacji z rodziną jest trudnym zadaniem. Co bliscy powinni zrobić? Sami skorzystać z pomocy. Również po to, żeby dowiedzieć się, jak pomóc graczowi, ale przede wszystkim żeby pomóc sobie. Oni też ucierpieli przez tę sytuację. Gracz powinien skupić się na swoim leczeniu.  

Beata: 

Trzeci rok trzeźwości był najgorszy. Bo na początku, po odwyku, wszystko zaczęło nabierać kształtów i barw. Zaczęłam zwracać uwagę na to, że słońce wschodzi i zachodzi – i to jest ładne! Te smaki... W pierwszych miesiącach terapii wypiłam najlepszą kawę w moim życiu. 

W drugim roku nie było tak spektakularnych zmian. A w trzecim zaczęło się odkopywanie tego, co jest głębiej. Co działo się u mnie w domu rodzinnym. Miałam to zupełnie wyparte. 

Musiałam się pogodzić z konsekwencjami nałogu. Kiedy grałam, mój młodszy syn wymagał więcej uwagi i potrzebował chodzić do prywatnej szkoły. A mnie nie było na nią stać, bo wszystko przegrywałam. Robiłam mu kanapki i szykowałam ubranie do szkoły, ale nie miałam czasu, żeby z nim rozmawiać. Nie dał sobie rady w liceum i skończył edukację na gimnazjum. Ja mu zabrałam tę szansę. 

Gdy przestałam grać, uważałam się za podczłowieka. Że jestem głupia, nikt się nie będzie liczył ze zdaniem nałogowca. Ale właśnie w tym trzecim, strasznym roku zauważyłam, że syn do mnie przychodzi, na przykład z jakimiś sercowymi sprawami. To była oznaka zaufania. Skoro mi ufa, może jestem coś warta? 

Starałam się być przydatna, kiedy tylko mogłam.  

Michał: 

Pierwszy raz w dorosłym życiu nie kłamałem. Najwięcej znaczyło to, że jestem w końcu obecny. Że jej słucham, pamiętam, o czym Agnieszka mi opowiadała.  

W domu więcej gotowałem, częściej chodziłem na zakupy, sprzątałem. Żeby nadrobić. Jak ja chciałem iść na pizzę, a ona na sushi, szliśmy na sushi. Mieliśmy jeden samochód. To ona jeździła nim do pracy. 

Nie mogłem jej obiecać, że nigdy więcej nie zagram, chociaż prosiła mnie o to. Obiecywałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie zagrać. 

Tak samo z rodzicami, napraszałem się, żeby jakoś pomóc: coś kupić, przywieźć, zrobić. Gadaliśmy coraz więcej. Opowiadałem, co u mnie, pytałem, co u nich. Widzieli, że moje życie się zmienia: skończyłem studia, terapię. Po trzech latach czułem, że z rodzicami jest normalnie. Kiedy minęło pięć–sześć lat, zacząłem czuć, że w domu, z Agnieszką, nie muszę się przez cały czas poświęcać. Że długi zostały spłacone. 

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Marek: 

Dla mnie to był szok, kiedy zobaczyłem, że nie chodziło tylko o pieniądze, że skrzywdziłem moją rodzinę. Okazywało się, że wszystko, co myślałem o świecie i sobie, to była jakaś iluzja, fikcja totalna. 

W trzeźwieniu pomógł mi syn. Nie było czasu myśleć o graniu, bo zawsze było coś do zrobienia. Bawiłem się z nim częściej, zawoziłem na zajęcia. On szybko oddał mi ten wysiłek. Gorzej było z partnerką. Długo trwało, zanim uwierzyła. I ciągle wracała do przeszłości, wypominała mi. To było dla mnie trudne. Prosiłem, żeby poszła na terapię, ona nie chciała o tym słyszeć. Ten związek po kilku latach się rozpadł.  

Spłaciłem z nawiązką większość długów bliskim. W końcu zacząłem wypełniać swoje role: ojca i partnera. 

Pomiędzy: "Urządzałem sobie gry"  

Piotr Gronkiewicz, prezes stowarzyszenia Nie Gram, profilaktyk uzależnień:  

Jeżeli zniknie czynny hazard, a zostanie "stary system" funkcjonowania, człowiek skazany jest na potworne męki. Ciągle będzie żył w niedosycie, będzie nieszczęśliwy. Rzuci się w pracę. Będzie ryzykować. Ale to mu nie zastąpi grania.  

Beata:  

Są gracze, którzy wracają do grania po ośmiu latach. Czuję wtedy wielki smutek i strach. Pytam: czego nie dopilnowałeś? Bo chcę się przed tym uchronić.  

Wszyscy, którzy wrócili do grania, zaczęli od małych rzeczy. Przygotowywali się do powrotu. Dlatego pytam przyjaciół, czy moje uczucia są adekwatne do sytuacji. Na przykład wtedy, kiedy wszyscy zaczynają mnie denerwować: że wszystko na mojej głowie, jestem samotna, biedna i do niczego się nie nadaję. Pytam: czy to jest adekwatne? "Przesadzasz". 

I wtedy wiem, że to nawrót. Moja głowa przygotowuje się, żeby wrócić do stanu, w którym mogę zagrać. 

Marek:  

Urządzałem sobie takie gry. Na przykład na przejściu dla pieszych: patrzyłem, kto idzie szybko, i wtedy przyspieszałem jeszcze bardziej, żeby z nim wygrać. Kiedy jechałem pociągiem, wyliczałem sobie, żeby przyjść na peron dwie minuty przed czasem – czy zdążę? W pracy zostawiałem wszystko na ostatnią chwilę. Dzień przed deadline’em przychodziłem podekscytowany, waliło mi serce. Pełne skupienie, mobilizacja. Emocje. 

Zobacz wideo Jak uzależniają się kobiety?

Michał:  

Miałem sześć lat trzeźwości. Mieszkanie, żona, dziecko. Zupełnie normalne życie, takie, jakie zawsze chciałem mieć. 

Jechaliśmy samochodem. Była mgła, widoczność na 30 m. Przed nami jechał tir, cały rozświetlony, jak przewodnik stada. Wszystkie samochody za nim. Nikt go nie wyprzedzał! Stwierdziłem, że nie będę czekał, i zacząłem wyprzedzać te samochody. Widziałem kilka aut przede mną. Jechałem, trzymając rękę na klaksonie. Żeby ktoś z naprzeciwka wiedział, że jadę. Bo zobaczyć mnie nie mógł.   

Jak wyjechałem przed tego tira, zobaczyłem, że moja żona jest jak sparaliżowana, a ja mam tętno jakieś 180. Że jestem na takim poziomie stresu, jakiego nie pamiętam od sześciu lat! Jechałem z dzieckiem. Nigdzie mi się nie spieszyło. Do dziś nie rozumiem. 

Nowy system: "Mam szansę być trzeźwy, kiedy moje życie jest pełne"  

Piotr Gronkiewicz, prezes stowarzyszenia Nie Gram, profilaktyk uzależnień:  

Możemy zacząć normalnie żyć tylko wtedy, kiedy zmienimy nasz system funkcjonowania. Będziemy w stanie zagrać w piłkę i nie myśleć tylko o wygranej. Poczuć: fajnie, że gramy, że jesteśmy razem.  

Czy można zupełnie wyzdrowieć? Od 24 lat jestem abstynentem. I jestem graczem. 

Tomek:  

Nie gram od 12 miesięcy.  

Dla trzeźwości trzeba było rzucić tę pracę. Ciągle jeździłem w delegacje. Czułem się tam samotny, wkurzony, chodziłem głodny i byłem zmęczony. Skoro potrafiłem stworzyć sobie idealne warunki do gry, teraz powinienem zrobić to samo dla trzeźwienia. Chcę się w końcu przebranżowić. 

Wreszcie mam czas, żeby pobawić się z dzieciakami. W domu ponaprawiałem rzeczy, w aucie tarcze hamulcowe wymieniłem. To mnie cieszy. Ciągle nie wiem, gdzie jest normalność. Jaki jestem bez grania. Ale powoli odzyskuję cierpliwość. 

Zdjęcie ilustracyjne (Fot . Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl)

Beata: 

Nie gram siedem lat. 

Nie potrzebuję już tego. Ważna się czuję dzięki mojej pracy w szkole, bo mogę dać coś dzieciakom. Mam przyjaciół, przychodzą do mnie po radę, tak samo synowie. W domu czuję się bezpieczna. Kiedy przestałam grać, wywalczyłam to sobie.  

Wcześniej mąż pił. Wracał do domu: "Co to ma być! Buty nierówno poukładane! Bałagan na biurku! Lekcje niezrobione!". Upokarzał mnie, a ja się na to godziłam. Bo już z dzieciństwa wiedziałam, gdzie jest moje miejsce.  

Ja przestałam grać, mój mąż ciągle pił, obrażał mnie. Ale ja po terapii już nie wierzyłam w to, co mówi. "Nie chcę związku, który mnie niszczy! Uważasz, że pijesz do kolacji. Twoja sprawa!", krzyczałam. Spakowałam się i odeszłam. Po jakimś czasie zadzwonił i zapytał, czy mam może kontakt do terapeuty. Wróciłam do niego. Teraz chodzimy razem do klubu abstynenckiego. 

Wiem, że to wszystko odbiło się na podświadomości moich synów i będzie musiało znaleźć gdzieś ujście. Nakłaniam ich do terapii. I młody już zaczyna myśleć o tym. Mam nadzieję, że jak zaczną schodzić w dół, zauważę sygnały. I będę w stanie im podpowiedzieć. Tyle mogę im dać. 

Gdybym wiedziała, jak to się skończy, nie wiem, czybym woziła tę koleżankę do salonu. Chociaż nie. Tak naprawdę jestem wdzięczna, że to wszystko się wydarzyło. Nigdy wcześniej nie byłam szczęśliwa.  

Michał:  

Nie gram od 12 lat. 

Muszę dbać o siebie każdego dnia. Ćwiczyć. Wysypiać się. Chodzić na spacery do lasu. Mityngi są nienegocjowalne. Mam szansę być trzeźwy, kiedy moje życie jest pełne. 

Usunąłem z życia wszystkie wyzwalacze. Nie mam nawet karty kredytowej. Unikam adrenaliny. Rozumiem, że nie jestem zdolny do oceny ryzyka. Dlatego nie podejmuję żadnych decyzji sam. Pytam przyjaciół, żony i robię to, co mi powiedzą, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam.  

Mówiłem o tym, że nic nie może się równać z wygraną. To jest prawda. Nigdy nie zaznam niczego takiego. Ale teraz idę z rodziną do Kampinosu i czuję się szczęśliwy. Przez dwie godziny chodzę, jest mi megadobrze. Nie przegram tego. Tę radość mogę dzielić z innymi. 

Euforia wygranej jest zawsze samotna. 

Marek: 

Nie gram dziewięć lat. Spokój jest teraz dla mnie najważniejszą emocją. 

Podczas terapii zobaczyłem, że całe życie kłamałem, 41 lat. Moi rodzice to byli alkoholicy. Wszystko było nakazowo-zakazowe. Zawsze była gra, żeby podkoloryzować, prześlizgnąć się. I później tak całe życie, na studiach, w związku. Sam siebie okłamywałem, że jestem idealny.  

Trzeźwość to jest odkrywanie życia na nowo. Jakbyś się drugi raz urodził. Teraz, kiedy skłamię, staram się od razu przyznać. Jak mam problem, nie uciekam przed nim, tylko od razu dzwonię do przyjaciół, opowiadam o tym na mityngu. Staram się nie kłamać.  

Naprawiłem relację z synem. Dawniej byłem despotą. Na trzeźwo mogę to naprawiać. Wie, że jestem nałogowcem. Powiedziałem mu to samo co tobie. Jestem z niego dumny, bo w niewielu rzeczach przypomina mnie.  

Czasem oglądamy razem mecz. Teraz już mogę. Obstawię w głowie wynik i okazuje się, że miałem rację. Od razu przypominają mi się wygrane. Potrafię się z tego śmiać: "Chory łeb już działa". Mam myśli hazardowe, bo co mam myśleć? Zegarki mają mi się pokazywać? Jestem hazardzistą, nie zegarmistrzem. To jest normalne. Myślę, że tak będzie do końca życia. 

Na prośbę Beaty i Marka w tekście posługuję się ich drugimi imionami.  

Jan Rybicki. Laureat pierwszej edycji programu Polska Stories. Obecnie współpracuje z redakcją Weekend.gazeta.pl. Wcześniej publikował swoje reportaże m. in w Dużym Formacie i Tygodniku Powszechnym. Lubi słuchać, jak ludzie mówią.