Pamiętasz pierwszą zmarłą osobę, którą przygotowywałeś do ceremonii pogrzebowej?
Bardzo chciałem wreszcie móc to robić, więc pamiętam doskonale. Była to pani po siedemdziesiątce z kasztanowymi włosami uczesanymi w bombkę. Miała na sobie beżową spódnicę i babcine podkolanówki z pończoch.
Na co zmarła?
Tego nie wiem. Nie interesuje mnie, kto w jaki sposób odszedł, bo uważam, że to prywatna sprawa każdej rodziny. Nie wnikam. Jeśli się dowiaduję, to zazwyczaj przypadkiem, na przykład odbierając ciało z kostnicy. Do dziś pamiętam mężczyznę, który miał niewiele ponad 40 lat. Jechał do pracy i nagle na jednej z głównych ulic w Poznaniu dostał zawału za kierownicą. Rano pożegnał się z rodziną i już nigdy nie wrócił do domu. Gdy zabieraliśmy go na ulicy z tego samochodu, aż przeszły mnie ciarki. Był w podobnym wieku co ja. Pomyślałem sobie wtedy: jak dobrze, że to nie ja.
Jesteś wierzący?
Wierzę w Boga, ale nie chodzę do kościoła i nie prowadzę do niego swoich dzieci. Uważam, że Kościół to organizacja, która co innego mówi, a co innego robi.
Często jednak rozmawiam sobie z Panem Bogiem, bo wierzę, że jest wszędzie. Kiedyś ustaliłem z nim – oczywiście nie bierz tego dosłownie – że może mnie zabrać dopiero wtedy, gdy mój najmłodszy syn weźmie ślub i da mi wnuka. Oskar ma w tej chwili dwa i pół roku, więc mam nadzieję, że zostało mi co najmniej 25 lat życia.
Czyje pogrzeby są dla ciebie najbardziej poruszające?
Dzieci. Gdy przygotowuję je do pochówku, a później biorę udział w ceremonii, nie mogę przestać myśleć o moich dzieciach, które czekają na mnie w domu. Nie chcę, żeby rodzice, którzy stracili swoją pociechę, źle mnie zrozumieli, ale zawsze wtedy czuję ulgę, że to nie spotkało mnie. Że moje dzieci żyją. Najmniejsze trumienki są najcięższe.
Ale i pogrzeby dorosłych są poruszające. Niedawno odszedł starszy pan, a trzy dni później zmarła jego żona. Mieliśmy więc podwójny pogrzeb z dwiema trumnami. Ludzie, którzy przeżyli ze sobą wiele lat, odeszli w tym samym czasie.
Wzruszające… Płaczesz na pogrzebach?
Uważam się za profesjonalistę, więc nie mogę płakać. Nie mogę pokazać bliskim zmarłego swoich uczuć, bo mogłoby to spowodować u nich jeszcze większą traumę. Nie mogę pokazać rodzinie, że przeżywam to, co się dzieje, chociaż zawsze jest to bardzo trudne. Raz, już na samym końcu pogrzebu, gdy mieliśmy odbierać kwiaty, musiałem odejść na bok. Wolałem pójść, niż stać przy grobie i ronić łzy. Zresztą podobnie zrobił mój kolega.
Co to był za pogrzeb?
Małej dziewczynki. Odebrałem ją ze szpitala, przygotowałem do pochówku i przeprowadzałem ceremonię pogrzebową. Na prośbę rodziny okazaliśmy dziecko w kaplicy. Nie pytaj, co się działo we mnie w środku, bo do dziś nie potrafię o tym spokojnie mówić. Nie chcę też podawać zbyt wielu szczegółów, bo wiem, że rodzice tej dziewczynki są w social mediach. Powiem tylko, że wspominam to dziecko nie dlatego, żeby przywrócić rodzicom pamięć o nim, ale żeby przypomnieć, że nie wolno krzywdzić dzieci.
Gdy jestem na tym cmentarzu, zawsze zaglądam na grób tej dziewczynki.
Widok rodziców, którzy muszą pochować swoje dziecko, jest jednym z bardziej emocjonalnych. Nieważne, czy ma ono kilka lat, czy 20 – to zawsze przecież będzie ich dziecko. Ostatnio często uczestniczę w pożegnaniach młodych ludzi, 20–30-letnich. Zawsze się wtedy zastanawiam, ile zdążyli przeżyć. I robi mi się smutno, gdy sobie uświadamiam, że niektórzy przeżyli tak niewiele.
Niełatwą masz pracę.
Osiem lat temu, gdy zacząłem pracować w zakładzie pogrzebowym, zaprzyjaźniłem się ze śmiercią i zacząłem inaczej podchodzić do życia. Przyglądam się ludziom, którzy gdzieś pędzą, i mam wrażenie, że zapomnieli, po co tak naprawdę są na tym świecie. Staram się więc nie przejmować codziennymi problemami i całe serducho oddaję swojej rodzinie.
Danuta Szaflarska mówiła tak: "Zaraz, dokąd ja się tak spieszę? Przecież na końcu czeka na mnie trumna". Pamiętasz te słowa?
Pamiętam, i to doskonale. Biedny czy bogaty, gruby czy chudy, ten, kto ma władzę, i ten, kto jej nie ma, prędzej czy później wyląduje na stole w zakładzie pogrzebowym i będzie przygotowywany do ceremonii. Na tym stole nie ma znaczenia, kim był. Jest zmarłym i wygląda tak jak każdy inny zmarły.
Do każdego ciała, bez względu na to, kim zmarły był, podchodzę z największym szacunkiem. Jestem ostatnią osobą, która się nim zajmuje.
Czy to ciało jest nagie?
Nie zawsze. Gdy odbieram ciało po sekcji z zakładu medycyny sądowej, wtedy jest nagie, włożone w worek. Ale zwykle zmarły jest ubrany, pacjenci DPS-u czy szpitala, starsi i schorowani, mają pampersa.
Ciało zmarłej osoby szykuję tak, jakby za chwilę miała iść na randkę. Użyłem takiego porównania, żebyś mogła sobie lepiej wyobrazić, co robię. Chodzi o to, żeby rodzina zmarłego była zadowolona, gdy zobaczy, jak wygląda w trumnie.
Kiedy ktoś jest ubrany, muszę go rozebrać, umyć, zakryć plamy opadowe czy wkłucia po wenflonach. Obcinam paznokcie, jeśli to konieczne, myję włosy, suszę je i czeszę. Zamykam usta i oczy, a potem zakładam zmarłemu rzeczy wybrane do pochówku. Na koniec składam dłonie. Jeśli są sztywne, muszę powoli rozmasować mięśnie, by je rozgrzać i rozruszać nadgarstki. Robię to ze spokojem, bez żadnych gwałtownych ruchów. Wtedy ciało staje się tak plastyczne jak u kogoś, kto żyje.
Są jakieś specjalne techniki, żeby zamknąć zmarłemu oczy i usta?
W 90 proc. przypadków po prostu zamykam powieki i one się trzymają. Jeśli nie chcą się trzymać, używam specjalnych nakładek sylikonowych. Z jednej strony są gładkie, a z drugiej chropowate. Przypominają soczewki kontaktowe, tylko są trochę większe. Gładką część nakładam na oko, a chropowatą na powiekę. Delikatnie naciągam skórę i gotowe.
Gdy osoba zmarła ma sztywną szczękę i nie można jej domknąć, masuję mięśnie na policzkach. Jest to czasochłonne, ale gdy cierpliwie masuję twarz, mięśnie stają się na tyle plastyczne, że usta można delikatnie zamknąć. Gdy mimo to się nie trzymają, używam plastikowej przezroczystej podkładki pod brodę. Zakładam ją tak umiejętnie, że praktycznie w ogóle jej nie widać. W rzadkich przypadkach, kiedy podkładka nie pomaga, muszę usta zszyć. Wystarczą cztery niewidoczne wkłucia i mam sto procent pewności, że usta się nie otworzą. Zanim jednak to zrobię, stosuję specjalny preparat, który nie pozwala, by z przełyku czy żołądka zmarłego wypłynęły treści żołądkowe. Chodzi o to, żeby nie było żadnych wycieków z ust. Nie wyobrażam sobie, żeby na twarzy zmarłego, którego przygotowałem, było je widać podczas ceremonii.
Powiedz, proszę, jakie to uczucie, kiedy masujesz dłonie czy policzki osoby zmarłej?
Wiadomo, że ciało człowieka robi się z czasem zimne i sztywne. Masując je, nic nie czuję, po prostu robię swoje. Trochę jak lekarz, który otwiera klatkę piersiową pacjenta, żeby zoperować mu serce. Robi, co do niego należy, a gdy pacjent wraca do zdrowia, czuje się szczęśliwy. Ja też czuję się szczęśliwy, gdy mam poczucie, że przygotowałem osobę zmarłą najlepiej, jak potrafiłem. Jestem spokojny.
A śpisz spokojnie?
Zawsze! I uprzedzę twoje pytanie – nie mam snów związanych ze zmarłymi, nie mam żadnych koszmarów. Nikt do mnie w nocy nie przychodzi i nikt mnie nie straszy. Raz przebywałem w nocy z osobami zmarłymi i też nic się nie działo.
Zwykle budzę się wcześnie, około trzeciej w nocy – zostało mi to z czasów, gdy pracowałem w piekarni – i przeglądam social media. Nigdy nie przyszła do mnie żadna zjawa. Może dlatego, że ja niczym zmarłym nie podpadłem.
I nie boisz się zmarłych? Nigdy się nie bałeś?
Gdy miałem 10 czy 11 lat, zmarł mój dziadek. Przygotowany do ceremonii pogrzebowej leżał w prosektorium w szpitalu, który notabene dzisiaj ja odwiedzam, przygotowując zmarłych. Pojechaliśmy zobaczyć go ten ostatni raz. Pamiętam, że bardzo się bałem. Weszliśmy do szpitala z mamą i tatą, lekarz wywiózł dziadka na wózku z chłodni i pokazał go nam. Bałem się podejść, ale tata zachęcał: "No, chodź tu, dotknij dziadka". W końcu chwyciłem go za rękę i uwierz, że przeszedł mnie prąd. Naprawdę czułem ciarki na całym ciele. W tym momencie przestałem się bać, to było tak, jakby dotknął mnie ktoś z nieba. I przestałem się bać.
To raczej mało popularne podejście. Wielu z nas boi się zmarłych.
Kiedyś na parkingu podszedł do nas nieznajomy mężczyzna, spojrzał na moją żonę i zapytał prosto z mostu: "Jak możesz chodzić do łóżka z tym człowiekiem?". Zagryzłem zęby i nie zareagowałem. Innym razem ktoś mnie zapytał: "Jak możesz jeść tymi rękami?". Odparowałem, że tak jak każdy.
Powiedz mi, czego się bać? Przecież zmarły nic złego nie jest w stanie nam zrobić. To nadal bliski, którego kochaliśmy i który nas kochał. Więc dlaczego boimy się podejść do trumny i się z nim pożegnać?
Staram się traktować śmierć jak coś normalnego. Wiem, że prędzej czy później także i mnie spotka. To nieuniknione. Spotka ciebie i mnie, spotka też moje dzieci, prędzej czy później. Więc dlaczego mamy o niej nie myśleć i bać się jej?
Lepiej zwizualizować sobie śmierć jako przyjaciółkę, która idzie z człowiekiem przez całe życie, aż w końcu zabierze go w lepszy świat. Nie ma co się bać.
Często się zdarza, że bliscy nie potrafią odejść od grobu?
Kilka dni temu uczestniczyłem w pochówku, po którym rodzina długo stała przy grobie. Ceremonia się skończyła, a oni nie byli w stanie iść do domu. "Nie zdążyłem przeprosić", "nie zdążyłam się pogodzić", "wszystkie te kłótnie były bez sensu, a teraz już za późno na wszystko"… Często słyszę, jak bliscy mówią, że śmierć przyszła za wcześnie. Gdyby wiedzieli, że tak się stanie, próbowaliby naprawić relacje, ale to zwykle dopiero po śmierci bliskiego uświadamiamy sobie, że zazdrość czy kłótnie były kompletnie niepotrzebne. Dlatego mówię: ludzie, kochajmy się i szanujmy za życia. Bywałem świadkiem wielu głośnych i emocjonalnych wymian zdań między krewnymi na pogrzebie. To niewiarygodne, ale ludzie potrafią sobie na cmentarzu wy***gać wszystko przy obcych. To dla mnie nie do przyjęcia.
Mawia się: ciszej nad tą trumną. A co wkładamy do trumny naszym bliskim?
Najróżniejsze rzeczy. Zdjęcia, torebki, książeczki, pocztówki, biżuterię, a nawet telefony. Kiedyś żegnaliśmy panią, która miała ponad 90 lat. Rodzina przyniosła prawie sto róż, którymi kazała obłożyć zmarłą. Wyglądało to naprawdę pięknie.
Innym razem włożyliśmy do trumny gitarę, bo zmarły był muzykiem.
A jeśli chodzi o strój, to powiem ci, że czasy, gdy chowało się osoby zmarłe w garniturach, bo tak na przykład życzył sobie ksiądz, już dawno minęły. Teraz jest różnorodnie. Coraz częściej ostatnio ubieramy zmarłych oryginalnie. Kiedyś na przykład pana, który zmarł na kortach tenisowych, ubraliśmy w dres i sportowe buty. Tak sobie życzyła rodzina, bo zmarły kochał tenis. Innym razem ubrałem zmarłego w oryginalną marynarkę z cekinów. Wyglądał jak Krzysztof Krawczyk na scenie. Dlaczego nie można być sobą także na tej ostatniej drodze?
Zdarzały ci się podczas pogrzebów zabawne sytuacje?
Wbrew temu, co pewnie myśli o nas większość, my, pracownicy branży pogrzebowej, wcale nie jesteśmy śmiertelnie poważni. Też jesteśmy ludźmi. Kiedyś, gdy stałem przy grobie, zaatakowała mnie osa i kompletnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Innym razem mój kolega potknął się i spadł z desek, na których stała winda. Za chwilę mieliśmy wprowadzić trumnę do grobu, a on zniknął w trawie. Widziałem wtedy, że przez twarze gości pogrzebowych przemknął grymas uśmiechu.
Kiedyś stałem na deskach, obok mnie trumna. Ksiądz czyta intencje pogrzebowe, a mojemu koledze nagle zaczął dzwonić telefon. Wszyscy spuścili głowy w dół, bo sytuacja była zabawna.
Wiem z książki "Moja przyjaciółka śmierć", że czasem denerwujesz się na księży. O co?
Zdarzają się "czarni panowie", jak nazywam księży, którzy w tak trudnej sytuacji jak śmierć potrafią rodzinie robić pod górę. Chcą narzucać swoje zdanie, zabraniają wystawienia trumny w kaplicy. Mówią: albo będzie tak, jak ja chcę, albo tego pogrzebu nie odprawię. Byłem świadkiem sytuacji, gdy ksiądz spojrzał do koperty, którą dostał od rodziny zmarłego, i powiedział, że za takie pieniądze to on w pogrzebie nie pójdzie. Kiedyś rodzina nie przyniosła zaświadczenia z parafii umożliwiającego przeprowadzenie pogrzebu katolickiego. Nie dziwię się, że zapomnieli, bo pewnie w tej trudnej sytuacji ten dokument był dla nich mało ważny. "Czarny pan" powiedział, że w takim razie on pogrzebu nie poprowadzi. Potrzebował świstka do statystyk. Gdyby nie mistrz ceremonii, którym jest mój kolega, to nie wiem, czy ten pogrzeb w ogóle by się odbył.
Opowiesz mi na koniec o pogrzebowych zabobonach?
Słyszałem, że przy wynoszeniu z kościoła trumna robi się lżejsza. Wnosiłem do kościoła i wynosiłem z niego niejedną trumnę – była tak samo ciężka. Krąży też zabobon, który mówi, że jak przekracza się bramę cmentarza, to trumna, którą się niesie, robi się cięższa. Kilka trumien wnosiłem przez bramę cmentarną i żadna nie zrobiła się cięższa. Jeśli więc ktoś czuł, że tak jest, to po prostu najzwyczajniej w świecie zmęczyły mu się ręce.
Robert Grabarz Konieczny. W branży pogrzebowej pracuje od ośmiu lat. Wcześniej był piekarzem, kierowcą i dostawcą pizzy. Jest też, wspólnie z Marią Mazurek, współautorem książki "Moja przyjaciółka śmierć". Ma żonę i troje dzieci.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Prowadzi też własny talk-show "Domowy kryminał" w telewizji Active Family. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z fascynującymi ludźmi. Pasjonatka Włoch, kawy i słoni.